Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/399

Ta strona została przepisana.

stanowisko w pobliżu studni, skąd przedsięwezmę moją wieczorną wycieczkę.
Porucznik patrzył przed siebie, potrząsając głową. Plan mój wydawał mu się widocznie niebezpiecznym i niepotrzebnym, bo rzekł po chwili:
— Mów co chcesz, jestem jednak pewien, że nie potrzebowałbyś się narażać na to niebezpieczeństwo, gdybyś był tych drabów wziął na spytki na miejscu.
— A cóżbyś był zrobił, gdyby ci dali odpowiedzi zupełnie inne, aniżelibyś się spodziewał i gdyby ci w dodatku udowodnili, że to, co mówią, jest prawdą?
— Nie wiem, ale i to przypuścić trudno, że wówczas, kiedy będziesz ich podsłuchiwał, będą mówili o tem, co tybyś usłyszeć pragnął?
— W każdym razie będę czuwał tak długo, aż i o tem rozmawiać zaczną. Zresztą wypadki dzisiejsze dały im się we znaki w tym stopniu, że jeżeli o czem, to chyba o nich najwyżej będą mówili i ciekawych rzeczy wnet się dużo dowiem.
— Nie mam prawa ci rozkazywać, ale czuję, że na jedno jeszcze powinienem ci zwrócić uwagę. Szukałeś ukrytej studni, bo sądziłeś, że spotkasz tam łowców niewolników. Znalazłeś ją, więc chyba może lepiejby było, gdybyśmy już tutaj zostali. Po co mamy prowadzić żołnierzy naszych do Bir Murat, skoro sam wiesz najlepiej, że ci, których szukamy, muszą tę miejscowość omijać? Obawiam się, że jeżeli przy swoim planie będziesz się upierał, oni nam ujdą.
— Owszem, wpadną nam w ręce.
— No dobrze, ale przecież sam powiedziałeś, że tych czterech, którzy na nas napadli, uważasz za przednią straż łowców, i że w ślad za nimi cała karawana dąży. Przyjdą oni do ukrytej studni i tam moglibyśmy ich łatwo pochwycić. Tymczasem teraz zabierasz nas stąd i prowadzisz tam, gdzie ich z pewnością nie zobaczymy.
Wątpliwości jego wydawały mi się zupełnie naturalne, a przytem były dla mnie dowodem, że się na