Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/408

Ta strona została przepisana.

ojca; przy niej moglibyśmy wprawdzie mówić o wszystkiem, ze względu jednak na niewolnice, które jej towarzyszą, a które mogłyby może cośkolwiek dosłyszeć, chodźmy lepiej do mojego namiotu.
Udali się do namiotu, poza którym leżałem. Wewnątrz było zupełnie ciemno. Kiedy dozorcy studni również i swoje pochodnie zgasili, wysunąłem się ostrożnie z krzaków i, zbliżywszy się do namiotu, jąłem nadsłuchiwać. Rozmawiali jednak półgłosem, a płótno nie dopuszczało do moich uszu słów ich wyraźnie. Ponieważ ich rozmowę chciałem słyszeć koniecznie, spróbowałem podnieść ścianę namiotu pomiędzy dwoma kołkami, co mi się też udało w tym stopniu, że mogłem głowę wsunąć do środka.
Ani jednego, ani drugiego w ciemności nie widziałem, po głosie jednak poznałem, że siedzieli tuż obok mnie i mógłbym ich wyciągniętą ręką dosięgnąć. Szkoda, że nie słyszałem początku rozmowy, gdyż ja sam byłem jej przedmiotem. Dowiedziałem się o tem zaraz z pierwszych słów fakira:
— W takim razie muszę cię przestrzec przed człowiekiem, utrzymującym przyjacielskie stosunki z reisem effendiną i dąży teraz do niego do Chartumu, by z nim razem łowić handlarzy niewolników.
— Ciekawym, czy masz na myśli tego samego giaura, co i ja? — zawołał Murad Nassyr. — Ja także znam takiego, przed którym chciałbym cię przestrzec.
— Cóż to za jeden?
— Giaur z Europy. Pewnie ten sam, o którym właśnie mówić z tobą chciałem. Gdzie go poznałeś? Osobiście zetknąłem się z nim w Kahirze, lecz już dawniej widziałem go w Dżezair[1]. Wiem, że i ty miałeś z nim do czynienia, bo on sam mi to opowiedział.
— Gdzieżeś się z nim ostatni raz widział?

— W Sijut. Czekał tam na mnie, bo miał mi

  1. Algier.