Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/41

Ta strona została przepisana.

— Słusznie, bardzo słusznie! — zawołał bohater swego plemienia, zgiąwszy się w pół i zamknąwszy drzwi za nami.
— To szczególny człowiek ten Selim — rzekłem po drodze. — Czy on już długo u pana?
— Nie. Wynająłem go dopiero tutaj.
— A czem był przedtem?
— Był przez dłuższy czas przewodnikiem do piramid, przyczem wdał się w spór z pewnym Anglikiem, co go tak rozłościło, że postanowił w inny sposób zarabiać na życie. Spełnia on u mnie swój urząd z wielką gorliwością i nie mogę się skarżyć na niego.
— Czy ma towarzyszyć panu do Chartumu?
— Tak, wynająłem go na czas tej podróży, gdyż twierdzi, że zna drogę dokładnie.
— W takim razie gratuluję panu! Jeśli jest rzeczywiście takim bohaterem, jak mówi, to obroni pana przed wszelkimi atakami i niebezpieczeństwami, a mnie brać nie potrzeba.
— Tak — potwierdził Turek. — Męstwo i niezwyciężoność ma on zawsze na ustach. Poznasz go pan jeszcze bliżej. Język jego pełen jest uszanowania, a ukłonów, które przez dzień wykonuje, nie można zliczyć. Ostrzegam jednak, że w odwagę jego wątpić nie wolno, bo wobec wątpiących zachowuje się czasem ordynarnie i gotów nawet nie poprzestać na pogróżkach.
— Hm, Hm, ludzie lubiący w ten sposób mówić o swojem męstwie są zazwyczaj tchórzami. Już nieraz przekonałem się o tem.
— Być może! Selim jednak napewne tchórzem nie jest. Opowiedział mi o kilku swoich przygodach, z których wynika, że jest nie tylko nieustraszonym wojownikiem, lecz ma wprawę we władaniu bronią. Anglika, o którym właśnie wspomniałem, tak wypoliczkował, że leżał jak nieżywy.
— Czy pan był świadkiem tego zajścia?
— Nie! Wiem o tem tylko z jego opowiadania.