Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/415

Ta strona została przepisana.

— Nie byliśmy ani w Kordofan ani w Dar-fur, bo polowaliśmy tym razem na arabskie kobiety i dziewczęta.
— Allah! Arabskie, Beduinki?
— Tak.
— Ależ to wyznawczynie proroka i prawdziwej wiary, których nie wolno sprzedawać.
— Spytaj je — roześmiał się Malaf — a one powiedzą ci, że nie znają wcale islamu.
— Ha! Jeżeli tak, to dobrze. Jesteście rozumnymi przedsiębiorcami. Obawa kary uczyni z nich w razie potrzeby poganki. A do któregoż szczepu te niewolnice należą?
— To niewiasty z plemienia Fessara, a więc najpiękniejsze ze wszystkich Beduinek.
— Na brodę proroka, podziwiam waszą odwagę! Wojownicy Fessara słyną z waleczności i porywając ich kobiety i dzieci, musieliście chyba wielu swoich ludzi utracić.
— Przeciwnie! Nikt z nas nawet najlżejszej ranki nie otrzymał. Mężczyźni Fessara pojechali wszyscy do Dżebel Modiah, aby tam odbyć wielką „fantazyę“, a kobiety swoje pozostawili bez żadnej opieki w Duarze. Otoczyliśmy osadę, wybraliśmy sześćdziesiąt najpiękniejszych niewiast, a pozostałe pozabijaliśmy, ażeby nikt o nas nie mógł nikomu donieść.
— A w drodze mieliście także szczęście?
— Dzięki przezorności Ibn Asla szczęście towarzyszyło nam stale. Już tam jadąc, mieliśmy ciągle dobrych wywiadowców przed sobą, chcieliśmy bowiem uniknąć wszelkich spotkań; w drodze powrotnej postępowaliśmy podobnie, w dodatku wicher pustynny zawiał nasze ślady tak, że teraz nikt nie wie, kim byli łowcy.
— A któż ten plan ułożył? i
— Któżby, jeśli nie Ibn Asl ed Dżazur, twój syn, nasz władca.
— Tak i ja przypuszczałem. To najsłynniejszy łowca niewolników i jestem z niego dumny. Ale jak