Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/417

Ta strona została przepisana.

— Jakże oni mogli taką studnię odnaleźć?
— I ja uważałem to także za niemożliwe. Widocznie jednak przypadek przyszedł temu psu chrześcijańskiemu z pomocą.
— Chrześcijaninowi? Więc giaura nad studnią spotkałeś?
— Przeklętego szakala i jego towarzyszy. Zabrał nam nie tylko dwu jeńców, ale i nas obdarł ze wszystkiego prócz ubrań.
— Na Allaha! Nie rozumiem nic i tylko z twojej mowy wnioskuję, że ci się jakieś nieszczęście przytrafiło. Opowiedz wszystko dokładnie.
Malaf był posłuszny. W opowiadaniu swojem trzymał się prawdy i nie powiedział ani słowa za mało ani za dużo. Przesadzał tylko wtedy, kiedy moją odwagę pod niebo wynosił, co zresztą robił po to jedynie, aby swoją odpowiedzialność wobec wodza zmniejszyć. Kiedy Ibn Asl przybył do studni ukrytej i nie znalazł tam wody, wysłał ludzi z wielbłądami i worami do Bir Murat. Oni to spotkali się z Malafem i jego towarzyszami i zabrali ich z sobą. O świcie mają z zapasami wody odjechać.
Słuchacze nie przerywali opowiadającemu i dopiero gdy skończył, Murad Nassyr zapytał:
— Ilu ludzi miał ten giaur przy sobie?
— Dwu.
— Kto oni byli? Skąd przybywali i dokąd dążyli?
— I tego nie mogę powiedzieć, ponieważ łotry nie odpowiedzieli na żadne moje pytanie.
— Czyżby to on był? Opisz dokładnie jego i toarzyszy!
Malaf uczynił zadość temu żądaniu, opisując najpierw porucznika, potem Ben Nila, a wkońcu mnie.
— To on, to on — zawołał fakir, a Turek mu zawtórował. — Pomyłka wykluczona. Tamci dwaj to Ben Nil i porucznik reisa effendiny. Ciekawym jednak, co się stało z Selimem? Gdzie on się podział?
— Na to pytanie bardzo łatwo odpowiedzieć —