Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/418

Ta strona została przepisana.

rzekł Murad Nassyr. — Selim uciekł i ukrył się. Ten łotr nazywa siebie najwyższym z bohaterów, a jest największym tchórzem, jakiego w życiu spotkałem.
— Czyżby on się wtedy także gdzieś w pobliżu znajdował?
— Bez wątpienia, gdyż wielbłąd jego spoczywał razem z innymi i wszystkie trzy stały się naszym łupem. Tylko tego giaura przy studni nie było. Wrócił dopiero później i ruszył naszym śladem. Być może, że Selim czekał na niego i opowiedział mu, co zaszło. Zresztą wszystko to jest mi zupełnie jasne i tylko tego nie mogę zrozumieć, skąd się ten giaur wziął przy ukrytej studni.
— I to ci wyjaśnię — rzekł fakir. — On wie, że godzimy na jego życie i nie jedzie zwykłym szlakiem karawanowym, bo chce się nam z oczu usunąć.
— A cóż robi przy nim porucznik?
— Spotkanie się ich jest z pewnością zupełnie przypadkowe, tak jak przypadkiem jest to, że się zatrzymali nad studnią.
— Skąd wziął tak dobre wielbłądy dla siebie, Selima i Ben Nila?
— To już rzeczywiście zagadka. Dostać je łatwo, jeśli się dobrze zapłaci, ten giaur jednak pieniędzy nie ma. To, co mu dałeś, musiał ci przecież oddać.
— To prawda i wiem, że posiadał tylko tyle, że mu ledwo na powrót do ojczyzny starczyło. Na jedno jeszcze należy zwrócić uwagę. Kto pożycza wielbłądy, musi wziąć z sobą właściciela, albo jego pełnomocnika, ponieważ zaś nikogo takiego przy tych psach nie było, więc owe trzy wielbłądy nie były wypożyczone.
— Może zabrał je komu z pastwiska?
— Nie. To wprawdzie chrześcijanin, ale umarłby prędzej, aniżeliby ukradł. Uważam go nawet za człowieka, który woli sam dać sto piastrów, aniżeli przyjąć jednego za darmo. To w każdym razie zagadka, skąd on wziął te wielbłądy, i tem bardziej tego pojąć nie mogę, że ja, pomimo że miałem przy sobie pieniędzy wiele i mogłem każdą kwotę zapłacić, dostałem tylko