Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/419

Ta strona została przepisana.

miejcie się przed nim na baczności, a przedewszystkiem ostrzeżcie Ibn Asla.
— Uważam to za zbyteczne. Czy sądzisz, że ten giaur odważyłby się porwać mojego syna?
— Czemu nie? On odważył się już nawet na większe jeszcze szaleństwa.
— Ależ on nie ma najmniejszego pojęcia o tem, gdzie się mój syn teraz znajduje.
— Nie łudź się! Słyszałem w Dżezair o tym giaurze, a i on sam opowiedział mi niejedno z tego, co przeżył, krótko i w prostych słowach, a były to rzeczy wprost zdumiewające. Ten człowiek ma węch jak sęp, a oko jak orzeł, a przytem nie odgaduje niczego, tylko wszystko oblicza. Kiedy sobie uprzytomnię tego łotra, jego istotę, jego sposoby, to przysiągłbym, że on siedzi gdzieś niedaleko i śmieje się z nas wszystkich. Obliczył sobie, że nadchodzi karawana niewolników i wie może nawet, gdzie zatrzymała się teraz.
— To niemożebne! A nawet gdyby wiedział, w jakiż sposób mógłby nam zaszkodzić?
— Na to pytanie nie jestem w stanie dać ci odpowiedzi. Tyle wiem, że ten pies zabiera się do wszystkiego całkiem inaczej, niż my.
— Trudno chyba przypuścić, żeby ze swoimi trzema towarzyszami mógł rzucić się na naszą eskortę z pięćdziesięciu ludzi złożoną. To już byłoby śmieszne.
— Bez wątpienia. Przypuśćmy jednak, że pójdzie potajemnie za karawaną. Zauważy wkrótce, że celem jej drogi jest Ras Rauai. Jeśli potem pojedzie szybko naprzód, przeprawi się do Dżiddy i zawiadomi tamtejszych konsulów chrześcijańskich, że się zbliżacie, to synowi twemu odbiorą niewolnice, a on sam chyba w ucieczce ratunek znajdzie.
— Do wszystkich dyabłów otchłannych, przyznaję ci słuszność. Muszę ostrzec syna, gdyż po tym giaurze można się wszystkiego spodziewać, a w tym wypadku za jednym zamachem także na mnie zemściłby się srogo.