Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/420

Ta strona została przepisana.

— Na tobie? Skądże przepuszczenie, że tym razem ma on i ciebie na myśli?
— Przecież ten giaur wie, że jestem ojcem słynnego łowcy niewolników i że tym łowcą jest Ibn Asl. Sam mu to niepotrzebnie powiedziałem. Było to w drodze do studni, w której miał zginąć z głodu i z pragnienia. Byłem więc pewien, że powiedzenie moje nie będzie miało żadnych złych skutków. Tymczasem on się uwolnił i teraz dowiedział się już pewnie, że nazywam się Abd Asl. Abd Asl i Ibn Asl muszą być bezwarunkowo ojcem i synem; to rozumie się samo przez się.
— W takim razie masz wszelkie powody ostrzec swego syna. Zresztą i ja także chcę się z nim koniecznie rozmówić. Twój syn oczywiście ani się nie spodziewa, że znajdujemy się w pobliżu i że mam z sobą jego przyszłą zitti[1]. Jeżeli chce już rano w drogę wyruszyć, to w każdym razie jeszcze tej nocy musimy się z nim spotkać. Przedewszystkiem chcę wiedzieć, gdzie mam mu siostrę zawieźć, a pozatem chciałbym z nim pomówić o cenie niewolnic. Gdzie on obozuje?
— Nieopodal stąd ku północy na skraju lasu palmowego — odrzekł Malaf, do którego zwrócono się z tem pytaniem.
— A wy macie zabawić tu do jutra rana?
— Do świtu. Opuścimy studnię w kierunku południowym, wkrótce jednak zwrócimy się na północny wschód, gdzie w kierunku do Wadi el Berd spotkamy się z Ibn Aslem.
— Czy macie obozować w tem Wadi?
— Tak. Chcemy dostać się tam jutro wieczorem. Tam jest woda.
— A ja uważałem to wadi zawsze za bezwodne.

— Nie jest takie, ale oczywiście tylko dla znawców. W połowie jego długości znajduje się w skalnej ścianie źródło, dostarczające wody jeszcze przez długi

  1. Małżonka.