czas po porze deszczowej. Zakryliśmy je płytą kamienną i nasypaliśmy na wierzch rumowiska skalnego tak, że człowiek niewtajemniczony żadną miarą nie zdoła go odkryć. Natrafił na nie przed kilku laty jeden z naszych ludzi. Trzy rosnące tam gacye naprowadziły go na domysł, że przy nich musi być woda. Do dnia dzisiejszego sterczą te drzewa wśród głazów, ponieważ jednak bywamy tam często, obgryzły wielbłądy liście i korę a drzewa uschły.
Wiadomość o tem źródle mimochodem tylko przez Malafa podana, miała dla mnie nadzwyczajne znaczenie, gdyż mogła stanowić podstawę planu walki naszej z łowcami niewolników. O, gdyby oni tak wiedzieli, że leżałem za nimi i że wszystko słyszałem.
— Szczegóły, które słyszę, przejmują mię niepokojem o syna — przerwał znowu fakir. — Czy nie mógłbyś mnie Malafie natychmiast do niego zaprowadzić?
— To niemożebne. Gdybyśmy wszyscy trzej opuścili studnię, wpadłoby to w oczy tym ludziom, a tego muszę unikać. Wprawdzie ze strony tych, którzy tu obozują, nie mamy się czego obawiać, lepiej jednak na wszelki wypadek, aby nikt nic o karawanie nie wiedział.
— Jak długo mam więc czekać?
— Kiedy już wszyscy zasną, pocichu się wykradniemy. Kto wie, czy już i to, że jestem u was tak długo, nie budzi jakich podejrzeń. Muszę wyjść i popatrzeć, co moi ludzie robią.
— Idź, ale wprzód jeszcze nam powiedz, czy przypadkiem nie zauważyłeś, że giaur jechał za wami?
— Widzieliśmy, że usiadł z obydwoma uwolnionymi jeńcami. Co zrobił potem, nie wiem, gdyż wkrótce straciliśmy go z oczu, biegnąc z pospiechem do Bir Murat, gdzie spodziewaliśmy się zastać naszych ludzi, wysłanych przez Ibn Asla po wodę. W każdym razie sądzę, że ten giaur już się o nas nie troszczył. W przeciwnym razie byłby nas chyba przytrzymał. Mógłby to
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/421
Ta strona została przepisana.