rzystwo było dla mnie nieustannem niebezpieczeństwem, przyrzekłem mu jednak, że go przy sobie zatrzymam i musiałem słowa dotrzymać.
Kiedyśmy się do obozu dostali, zastałem towarzyszy poważnie zaniepokojonych nie tylko o mnie, ale i o Selima, którego nie było. Ukazanie się nasze uspokoiło ich szybko, a Selim zaczął im po swojemu o swojej wyprawie opowiadać. Nie spadł oczywiście ze skały, lecz widząc mnie w niebezpieczeństwie, skoczył w głąb z nieporównaną śmiałością tak, że wszyscy nieprzyjaciele w przerażeniu rzucili się do ucieczki.
Porucznik i teraz był przekonany, że moja wycieczka żadnej nie przyniosła korzyści. Dowiodłem mu czegoś innego, opowiedziawszy jemu i onbaszy, co podsłuchałem. Nie dając posłuchu ich radom, kazałem zaraz ruszać do Wadi el Berd, ażebyśmy mogli tam dość wcześnie poczynić przygotowania.
Onbaszi był już w Wadi el Berd i zapewnił mię, że trafi, tam nawet w nocy. Nie tracąc więc czasu, wsiedliśmy na wielbłądy i wyruszyliśmy w drogę.
Zaraz na jej początku natknęliśmy się na przeszkodę. Ponieważ przez parów nawet w dzień trudno się było na wielbłądach przedostać, musieliśmy go więc okrążyć, poczem zwróciliśmy się w kierunku północnowschodnim.
Nie chcąc bardzo wysilać mojego wielbłąda, zwłaszcza, że w przyszłości czekały go trudne może zadania, dosiadłem innego. Droga była w nocy bardzo uciążliwa, a wiodła między wzgórzami, biegnącymi ku Dżebel Szigr. Na równinę wydostaliśmy się dopiero o świcie i odtąd już znacznie raźniej posuwaliśmy się naprzód. W południe mieliśmy już trzy czwarte drogi za sobą, a około czwartej godziny po południu ujrzeliśmy przed sobą nizkie wzgórza, ciągnące się z północnego zachodu na południowy wschód, poza któremi, według opowiadania starego onbaszi, miało się znajdować Wadi el Berd. W istocie pokazało się, że miał słuszność i że był dobrym przewodnikiem.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/425
Ta strona została przepisana.