Teraz należało być w dwójnasób ostrożnym. Trzymaliśmy się dotąd, o ile się dało, zdala od drogi, którą prawdopodobnie miała iść karawana niewolników, była więc nadzieja, że naszych śladów nie zauważą. Ponieważ jednak ich trop mógł się w pobliżu wadi łatwo zejść z naszym, pojechaliśmy dalej w gęsiego, a ostatni wielbłąd, ciągnąc płótno mojego namiotu, obciążone tyką, zacierał nasze ślady.
Wspomniane pasmo wzgórz składało się z poszczególnych niskich wzgórków skalistych, wznoszących się bezpośrednio z piasku i zasłaniających Wadi przed pustynnymi wiatrami. Wadi jest to łożysko rzeczne, mające w porze deszczowej mniej lub więcej wody, a zresztą tworzące suchą dolinę. Wadi el Berd zagłębiało się tak stromo, że dość trudno nam było wyszukać miejsce, przez które mogliśmy zejść na samo dno doliny.
Dokoła nas rozlegało się morze głazów, spoczywających na piasku, naniesionym podczas pory deszczowej. Przeprawa przez ten teren nie była wprawdzie wygodna, ale przynajmniej nie było znać na nim śladów naszych wielbłądów.
Zachodziło pytanie, gdzie należało szukać ukrytej studni, na prawo czy na lewo, wyżej czy niżej. Porucznik i onbaszi głosowali za prawą stroną, ja zaś byłem zdania przeciwnego. Przypuszczałem mianowicie, że łowcy niewolników, znając te strony dobrze, nie będą potrzebowali wzgórzy okrążać, ale znanem sobie przejściem dostaną się wprost w pobliże studni. Ponieważ zaś znajdowaliśmy się teraz na prawo od kierunku ich drogi, wypadało więc chyba zwrócić się także na lewo.
Ruszyliśmy doliną na północny wschód i już po upływie pół godziny okazało się, że miałem słuszność. Oto zobaczyliśmy na skale, wznoszącej się jak schody, trzy zeschłe i bezlistne gacye. Zatrzymaliśmy się przy nich. Najniższy stopień skały miał wysokość dwu ludzi, a ponieważ reszta stopni, wspinających się
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/426
Ta strona została przepisana.