Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/427

Ta strona została przepisana.

nad nim, zbudowana była bardzo nieregularnie i miała wiele szczerb niższych i wyższych, można było z łatwością dostać się aż na górę.
Gacye, zgodnie z opowiadaniem Malafa, sterczały ponad skałami, żadnego jednak śladu wody nie widzeliśmy nigdzie. Oglądałem się za rumowiskiem, o którem wspominał, ale go odkryć nie mogłem. Musiałem się w tym kłopocie zwrócić znowu do mego wielbłąda. Kiedy go sprowadziłem, spuścił głowę, rozdął nożdża i zaczął przednią nogą grzebać w piasku pod drzewami. Miejsce to leżało tuż pod skałą. Wielbłąda odprowadzono i zaczęliśmy kopać. Już w głębi trzech stóp natknęliśmy się na płytę kamienną. Była ona tak wielka, że potrzeba było kwadransa, zanim oczyściliśmy ją z kamieni. Gdyśmy ją usunęli, staliśmy nad jamą, napełnioną aż po brzegi, czystą chłodną wodą. Skosztowałem ją; miała o wiele lepszy smak, niż woda z Bir Murat, gdyż soli w sobie nie zawierała. Przeznaczyliśmy ją więc dla siebie, a wielbłądy napoiliśmy zapasami, przywiezionymi w worach. Sześć próżnych miechów zdołaliśmy napełnić, zanim jama wyczerpała się tak, że na dnie zostały już tylko męty.
Mieliśmy więc znaczny zapas dobrej świeżej wody, co nam było jeszcze i z tego powodu przyjemne, że nad łowcami niewolników mieliśmy pod tym względem przewagę.
— Cóż teraz począć zamyślasz? — spytał porucznik. — Czy sądzisz, że karawana nadejdzie tu jeszcze dzisiaj?
— Z całą pewnością.
— Czy tu na nich czekać będziemy?
— Ani mi się śni. Gdyby łowcy przyszli tam górą, a nas tutaj zastali, mogliby nas z największą łatwością wystrzelać, a my nawetbyśmy się bronić skutecznie nie mogli. Koniecznie musimy ten stosunek odwrócić. Właśnie my wyjdziemy na górę, a nasi przeciwnicy muszą zejść na dół. Ukryjemy się za wzgórzem północnego brzegu, ale przedtem przykryjemy znów studnię.