Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/433

Ta strona została przepisana.

— A jednak tak jest, jak ci to zaraz wykażę. Czy oprócz ludzi i przyjaciół Ibn Asla zna kto tę studnię?
— Nie.
— Czy studnia zawiera wodę?
— Stale. Nawet w najsuchszych miesiącach można tu napełnić pięć worów.
— A tymczasem jest próżna; ponieważ mógł ją wypróżnić tylko ten, kto o niej wie, więc Ibn Asl przeszedł już tędy.
— Jeśli Ibn Asl był już tutaj, będzie zgubiony, bo ci, co go ścigają, szybko za nim dążą.
Szejk słuchał tej rozmowy z miną wyrażającą najwyższe zdumienie. Kiedy mokkadem zamilkł, powiedział:
— Treść waszej mowy nie jest dla mnie jasna. Mówicie o Ibn Aslu. Czy macie może na myśli Ibn Asla ed Dżazur, łowcę niewolników?
— Tak.
— Allah! Dlaczego tailiście to przedemną?
— Powiedzieliśmy ci, wynajmując wielbłądy, że się tu mamy spotkać z przyjacielem. Jest nim Ibn Asl. Czy to była nieprawda?
— Nie, ale właściwa prawda mimo to została zatajona!
— Czyż jesteś jego wrogiem?
— Tak. Na jednej ze swoich wypraw ukradł najlepsze wielbłądy mojego szczepu.
— To za mały powód, abyś się na nas gniewał. Nic o tej kradzieży nie wiemy, zresztą może się mylisz?
— Nie; widziano go z naszymi wielbłądami.
— Więc masz teraz najlepszą sposobność, aby się z nim porachować. Gdy tu przybędzie, możesz z nim pomówić, a on ci napewno za wielbłądy zapłaci.
— Nożem lub kulą!
— Pod naszą opieką, nic ci się złego nie stanie.
— W wartość waszej opieki wierzyć mi jednak trudno. Chociaż rozmawialiście po drodze tak często szeptem, mimoto różnych nasłuchałem się rzeczy.
— I cóż słyszałeś?