Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/44

Ta strona została przepisana.

którym za małe wynagrodzenie orzeźwia spragnionych. To, co się dzieje na drugiej stronie ulicy, może przekonać każdego, że nawet najbardziej poufne sprawy załatwiać można z wielkim hałasem. Fronty domów są otwarte tak, że można zaglądnąć do każdego sklepu i do każdego mieszkania. Tam siedzi czcigodny obywatel, trzymający między kolanami szarpiącego się chłopaka, i oczyszcza las na jego głowie z owej zwierzyny, od której słynął Egipt już za czasów Faraonów. Jakiś tuż obok mieszkający starzec wyrzuca coś przez okno; to kot, który prawdopodobnie z głodu zamknął oczy na zawsze. Trup jego zgnije na ulicy, a nikt nawet uwagi nie zwróci na woń trującą, która ten zakątek ulicy będzie przez jakiś czas napełniała. Wszak sam basza zjeżdża w tej chwili na koniu, tuż obok leżących na bruku zwłok i nie znajduje w tem nic sprzeciwiającego się porządkowi publicznemu. Orszak jego nie zwraca na to najmniejszej uwagi a idący na przedzie piechur nie uważa za odpowiednie usunąć go na bok, choćby jednym ruchem nogi. W tem miejscu właśnie, gdzie wspomniany starzec „wyludnia“ głowę wnuka, siedzi drugi białobrody starzec oparty plecyma o kolumnę. Cicho, jakby w zachwycie, przepuszcza przez wychudłe i drżące palce perły swego różańca i rusza przytem wargami, odmawiając modlitwy. Ani widzi, ani słyszy, co się dzieje dokoła niego; oderwał się od ziemi i błądzi duchem po dziedzinach raju, obiecanego wiernym przez Mahometa.
Wtem rozbrzmiewa głośny okrzyk: „Niech poranek nasz będzie biały!“ To mleczarz zwraca uwagę na swój towar. „Sokiem płynący pocieszyciel spragnionych!* woła drugi sprzedający melony. „Wyrosła z potu proroka, o woni nad woniami!“ brzmi głos handlarza róż a sprzedający sorbety i wino rodzynkowe ogłasza: „Długość życia, ucieczka śmierci; to czyści krew!“ Naprzeciwko piwiarni stoi mała ośmioletnia może murzynka, zwisającym na szyi koszykiem