Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/448

Ta strona została przepisana.

— Wymień je!
Ponurość z jego twarzy ani na chwilę nie ustąpiła. Był to zakamieniały muzułmanin i jako taki, przeciwnik wszystkich innowierców. W dodatku wierzył w to, co przed nim nałgał o mnie Abd el Barak, Opowiedziałem mu więc pokrótce, co się stało i wkońcu dodałem:
— Pojmiesz już chyba teraz, że nie jestem takim dyabłem, za jakiego mnie przedstawili. Nie jestem twoim wrogiem i wiem, że Monassyrowie są walecznymi wojownikami, którzy nigdy danego słowa nie łamią. Dlatego przedkładam ci, co następuje: Przysięgniesz mi na brodę proroka, że nie opuścisz tego miejsca bez mego pozwolenia i nie będziesz rozmawiał z mokkademem ani z muzabirem. Jeżeli to uczynisz, każę z ciebie zdjąć pęta, oddam ci nawet broń twoją i będziesz naszym gościem, nie jeńcem.
— A potem, kiedy stąd odjedziecie?
— Będziesz wolny i uczynisz, co ci się spodoba.
— Czy to podstęp, czy pełna prawda?
— Ja nie kłamię.
— W takim razie daję ci słowo.
— Wypowiedz je dokładnie i zupełnie.
— Przysięgam na brodę proroka, że żądania twoje wypełnię ściśle.
Widać było po nim, że słowa dotrzyma, więc zdjąłem z niego więzy, dałem mu broń i rzekłem:
— Możesz teraz siedzieć u nas jako gość i przyjaciel. Zresztą podziękuj Allahowi, że jestem chrześcijaninem i żeś się spotkał ze mną. Gdyby nie to, nie żyłbyś już jutro.
Spojrzał na mnie z ukosa wzrokiem nieufnym i zapytał:
— Jakto? Któżby chciał godzić na moje życie? Chyba tylko ty?
— Bynajmniej. Moi towarzysze powiedzą ci, że oszczędzam życie nawet najgorszych nieprzyjaciół. Czy wiesz, dlaczego cię wysłano po gnój wielbłądzi?