Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/461

Ta strona została przepisana.

jeszcze siedzieli razem na ziemi. Nie wiem, czy Selim godził się na mój plan, czy nie, bądź co bądź zajął go on tak bardzo, że długonogi zerwał się i zawołał:
— Effendi, musisz dzisiaj....
— Milcz, nieszczęsny! — hukknąłemi — Czy chcesz umrzeć na tę okropną simm ed damm? Czyż nie zakazałem ci mówić?
Usiadł natychmiast przestraszony, przybrał minę opłakaną i przyłożył sobie do ust obie ręce na znak, że ich już nigdy nie otworzy.
— Widzisz, — mówiłem, zwróciwszy się do porucznika, — że nie dam odwieść się od mego zamiaru i radzę ci, abyś mi sprawy nie utrudniał.
— Pomyśl jednak, effendi, że jeśli spotka cię jakie nieszczęście, jak odpowiem za to przed reisem effendiną?
— Powiedz mu, że to był mój kismet. To przecież bardzo proste.
— To prawda. Uspokajasz mnie, effendi. Czyń, co ci się podoba; nie mam już nic przeciw temu, gdyż i tak wiem, że moich rad nie posłuchasz.
— Jestem wdzięczny za każdą uzasadnioną przestrogę, lecz twoja jest tak ogólnikowa i nieokreślona, że żadną miarą uznać jej nie mogę. Zresztą nie rzucam się na łeb w niebezpieczeństwo, lecz idę ku niemu z pełnym namysłem, a to przecież zmniejsza jego wielkość.
— A za kogóż myślisz się podać?
— Za posła Mokkadema, który kazał ostrzec Ibn Asla przed obcym effendim.
— Więcchcesz tych ludzi ostrzec przed samym sobą?
— Tak. Czy ci się nie zdaje, że potem tem łatwiej wpadną nam w ręce. Nie boję się, żeby mnie wzięli za Franka. Mój kismet na dziś polega na tem, abym całą karawanę w sidła twoje wpędził.
— Więc powiedz mi, co mam czynić?
— Przedewszystkiem musisz baczne na wszystko mieć oko. Kiedy usłyszysz głos rozespanego sępa, wyruszycie stąd obydwaj w dwie strony, a potem