— To kismet. Ja nie mogę nic dodać, ani ująć. Allah to wie!
— Jeśli na moje pytania nie będziesz odpowiadał, na miejscu cię zastrzelę.
— Jeśli tak zapisano w księdze przeznaczeń, to ja ciebie zastrzelę, a nie ty mnie.
— Ciekawym, jak ci się to uda? — roześmiał się. — Jest nas dziesięciu przeciwko jednemu mężczyźnie i jednemu chłopcu.
Postawił kolbę strzelby na ziemi i oparł się łokciami na lufie. Towarzysze jego stali w takich samych malowniczych postawach. Ben Nil zachowywał się ściśle wedle otrzymanych wskazówek, ponieważ zaś na niego mniej zwracano uwagę, zdołał cofnąć się całkiem w cień skały, gdzie światło księżyca nie dochodziło. Stanął tam ze strzelbą gotową do strzału i wymierzoną w pierś dowódcy.
— Nie śmiej się — odpowiedziałem, — bo mówię zupełnie poważnie. Jeżeli choć jeden z was podniesie strzelbę, będziesz w tej chwili trupem, gdyż dostaniesz kulą w serce od mego dzielnego Ben Menelika, którego nazywasz chłopcem.
Teraz dopiero spojrzeli na Ben Nila.
— Allah! — zawołał dowódca. — Ja to dziecko zastrzelę.
Rzeczywiście chciał podnieść strzelbę, aby groźbę wykonać, ja jednak swoją w jego pierś wymierzyłem i zawołałem:
— Jeżeli drgniesz tylko, dwie kule napewno otrzymasz. Zdaje mi się, że to nie mój, lecz twój kismet umrzeć w dniu dzisiejszym. Nie trafiliście dobrze; nie lubię słuchać tam, gdzie mogę rozkazywać. Rzuć swoją strzelbę, a ludziom każ uczynić tak samo! Jeśli to się nie stanie, zanim doliczę do trzech, padniesz na miejscu trupem i dyabeł będzie mógł w dżehennie szukać twojej duszy. Dotrzymam słowa, jak jestem wiernym synem proroka. Raz... dwa...
Możnaby sądzić, że takie i tym podobne sceny
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/467
Ta strona została przepisana.