Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/469

Ta strona została przepisana.

Spuściłem natychmiast strzelbę i poleciwszy Ben Nilowi uczynić to samo, przystąpiłem do dowódcy, wyciągnąłem do niego rękę i powiedziałem z radością.
— Mało brakowało, a byłbym cię zastrzelił. Dzięki prorokowi, że tego nie uczyniłem, gdyż śmierć twoją wyrzucałbym sobie do końca życia. Ale ty byłeś temu winien, bo zacząłeś mi grozić, a ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Skoro obozujecie pod gacyami, jesteście tymi, których szukam.
Ujął mnie za rękę, lecz posępna zaduma nie zniknęła mu z twarzy. Po chwili rzekł:
— Ty nas szukasz? To kłamstwo! Nikt nie wie, że znajdujemy się tutaj.
— Nazywasz mnie kłamcą, a ja mimoto kuli ci w łeb nie wpakuję. Niech to będzie dla ciebie wystarczającym dowodem, że powiedziałem prawdę i że uważam się za waszego przyjaciela. Jestem pewny, że należycie do Ibn Asla ed Dżazur. Czy mam słuszność?
— Na to nie możemy ci odpowiedzieć, gdyż ciebie nie znamy.
— Dasz mi jednak odpowiedź, gdy ci powiem, że przysłano mnie tutaj, abym was ostrzegł przed porucznikiem reisa effendiny i przed niewiernym effendim, któremu pewnie życzycie dżehenny.
— Allah, skąd ty wiesz o tych ludziach?
— Od tych, którzy mnię wysłali, tj. od Abd el Baraka, mokkadema Kadiriny i jego towarzysza, zwanego muzabirem.
— To nasi przyjaciele! Skąd jednak wiedzą, że znajdujemy się tutaj. Gdzie ich spotkałeś? Nie pojmuję, jak mogli wysyłać cię do wadi el Berd, żeby nas ostrzec?
— Pojmiesz zaraz, skoro ci to bliżej wytłumaczę. Weźcie sobie strzelby i usiądźcie przy nas na chwilę. Nie obawiajcie się niczego złego z naszej strony, bądźmy raczej najlepszymi przyjaciółmi.
Usiadłem przy moim małym, improwizowanym piecu, w którym ogień już wygasł, a Ben Nil usiadł obok mnie. I oni usłuchali mojego wezwania, a na