Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/473

Ta strona została przepisana.

bardzo surowy muzułmanin, wróg psów chrześcijańskich i zgadza się na niewolnictwo.
— Przyjemnie mi to słyszeć, gdyż ten oto mój przewodnik, jest jego synem i nazywa się Ben Menelik. Szejk, nie mogąc mi sam towarzyszyć, syna ze mną posłał.
— Wszystko to bardzo pomyślnie się składa. Jeśli to syn wodza walecznych Monassyrów, to nie mamy obawy, żeby nas zdradził. Zamierzamy, dla naszej własnej korzyści, zawrzeć przymierze z jego szczepem, więc witamy go równie mile, jak przedtem witaliśmy ciebie Saduku el baja.
Teraz musiał Ben Nil uścisnąć dziesięć rąk, a uczynił to z powagą i dumą młodzieńca, którego ojciec jest wodzem słynnego szczepu Beduinów. Trudne swoje zadanie spełniał dotychczas ponad moje oczekiwanie. Byłem pewny, że plan mój powiedzie się w całości, jeśli tylko Ben Nil aż do końca rolę swą równie dobrze odegra. Po tej przerwie mówiłem dalej:
— Zaopatrzyliśmy się we wszystko i ruszyliśmy w drogę przez dżebel Szizr. Popołudniu dostaliśmy się na wschodnią stronę wadi i jechaliśmy na zachód szukając owych trzech gacyi. Zmrok tymczasem zapadł a myśmy ich jeszcze nie znaleźli, więc zatrzymaliśmy się, ażeby jutro szukać ich w dalszym ciągu. Co dalej, to już wiecie. Jestem uszczęśliwiony, że zastałem was tutaj, chociaż nie wiele brakowało, aby przy tem spotkaniu krew nie popłynęła. Na szczęście prorok uchronił nas od tego.
Byłem bardzo zadowolony z przebiegu tej rozmowy. Wierzono mi widocznie, więc mogłem się spodziewać, że zamiar mój nie napotka na nieprzezwyciężone trudności. Chciałem mianowicie dojść do celu podstępem, o ile możności bez krwi rozlewu. Nie wiedziałem jeszcze, jak zabrać się do tego. Przedewszystkiem musiałem teraz przyjąć zaproszenie łowców niewolników i udać sie z nimi razem do ich obozu. Kiedyśmy wielbłądy siodłali, szepnął do mnie Ben Nil: