razie jednak nie naszym. Syn szejka nie uznaje władcy nad sobą, a co do mnie, to wprawdzie w tej podróży jestem tylko handlarzem, ale poza tem piastuję godność reisa el beledije[1] z Dimiat. Co to znaczy, to chyba wiesz, więc raczej ty możesz być dumnym z tego, że wolno ci siedzieć koło mnie. Ben Meneliku, usiądź przy mnie. Jesteś wiernym i zręcznym przewodnikiem i wolnym wojownikiem z plemienia Monassyr. Wcale to mojej godności nie ubliży, jeżeli się nasze szaty zetkną.
Młodzieniec usłuchał wezwania, mimo niezadowolenia dowódcy. Temu ostatniemu, tytuł mój wyraźnie zaimponował, nie chcąc tego jednak po sobie pokazać, rzekł:
— Postępujesz sobie bardzo samowolnie, Saduku el baja. Gdybyś wiedział kim jestem, byłbyś mniej siebie pewny.
— Jeszcze nigdy w życiu pewności siebie nie straciłem ani na chwilę, ponieważ jednak nie powiedziałeś mi dotychczas, jak się nazywasz, spodziewam się, że teraz się o tem dowiem.
— Jestem Ben Kazawi, kapitan naszego władcy i pana.
Ben Kazawi znaczy tyle, co syn okrucieństwa. Kiedy swoje imię wymawiał, patrzył na mnie w taki sposób, jak gdyby się spodziewał przestrach na mojej twarzy zobaczyć. Odpowiedziałem mu jednak spokojnie:
— A mnie nazywają dodatkowo Abu Machuf[2], a to przezwisko jest chyba dowodem, że jestem człowiekiem, który sieje dokoła trwogę, sam zaś nigdy jej nie odczuwa. Sameś się o tem przekonał, bo kiedy chcieliście nas wziąć do niewoli, sprawa taki obrót przybrała, że nie moje życie w waszem, ale wasze w mojem było ręku. Czy chcesz, żebym to twoim przyjaciołom i panu twojemu powiedział, czy też wolisz, ażebym milczał.
— Co minęło, to należy zostawić w spokoju