Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/479

Ta strona została przepisana.

nas wszystkich wystrzelać; nasze flinty z rewolwerami mierzyć się nie mogą. Jest to człowiek przytomny i śmiały. Dobrze, że jest naszym sprzymierzeńcem, bo w przeciwnym razie nie moglibyśmy mu puścić tego płazem, że zna naszą studnię; ten malec jednak, który mu towarzyszy, nie powinien nic wiedzieć o tajemnicy.
— O tem właśnie chcę z tobą pomówić. Ten syn Monassyrów powie oczywiście swoim ludziom, że tu jest woda, a co zatem idzie, będą tu często obozowali i studnia, bez której nie możemy się obejść, przepadnie dla nas zupełnie. Temu trzeba zapobiec.
— Zupełnie słusznie, ale jak?
— Powiedz ty!
— Niech złoży przysięgę, że tajemnicy dochowa?
— To jeszcze za mało. Nawet, gdyby dotrzymał przysięgi, używałby czasem studni dla siebie, a to być nie może. Mógłby go ktoś w takiej chwili zobaczyć i tajemnica przepadnie, zresztą przysięga to wprawdzie zamek na usta, ale każdy zamek można otworzyć. Będziemy pewni tylko wówczas, jeżeli usta tego młodzieńca zamkną się raz na zawsze.
— Ależ ten Ben Menelik jest naszym gościem. Pił z nami wodę i jadł daktyle od ciebie.
— Ale nie z mojej ręki. Przyjaźn wiąże mnie tylko z tym, któremu sam podam dar pozdrowienia. To, co ktoś drugiemu zrobi, mnie wcale nie obowiązuje. Skoro burmistrz dał mu wodę i daktyle, to on zawarł z nim przyjaźń, nie ja. Ten Ben Menelik jest dla nas wciąż jeszcze tak obcy, jak przedtem, i nie widzę najmniejszego powodu, abyśmy go mieli teraz oszczędzać. Czy mam słuszność, czy nie?
— Przekonałeś mię najzupełniej. Chłopiec musi milczeć na zawsze, niech więc umiera.
— Byłem pewny, że się ze mną zgodzisz i dlatego wyprowadziłem cię tutaj, ażeby z tobą pomówić. Musimy go jednak sami usunąć, bo między naszymi ludźmi mógłby się znaleźć ktoś taki, coby się za nim ujął; wszyscy bowiem widzieli, że wprawdzie niebezpo-