Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na mnie, obtarł sobie z łez oczy i odpowiedział:
— Płaczę, bo nikt nie kupuje u Diangeh.
— Czy masz na myśli tę małą dziewczynę z figami po drugiej stronie ulicy?
— Tak.
— Przecież ty u niej kupujesz; widziałem to już kilka razy.
Sądził widocznie, że pomawiam go o łakomstwo, gdyż odrzekł żywo i jakby z oburzeniem:
— Ja fig nie zjadłem; oddam je Diangeh, gdy nasz pan odejdzie. Kupowałem tylko, żeby miała pieniądze, gdyż jeśli wieczór nie przyniesie pięciu piastrów, biją ją, nie dają nic jeść, a potem przywiązują zgiętą do słupa. Dzisiaj otrzymałem już cztery jako bakszysz, właściciel piwiarni daje mi dziennie trzy, więc potrzeba mi na dziś jeszcze tylko jednego. Ktoś mi go jeszcze daruje, więc dałem Diangeh dwadzieścia para za figi.
— Komuż ty masz dać tych ośm piastrów?
— Naszemu panu.
— Czy on jest także panem Diangeh?
— Tak; przecież to moja siostra.
— A kto jest waszym panem?
— Bardzo zły człowiek a nazywa się Abd el Barak.
— Czy wynajął was od ojca?
— Nie. Nasz ojciec i matka mieszkają daleko. Kupił nas od człowieka, który napadł na wieś, spalił nasze chaty, a nas z wielu innymi zabrał do niewoli, żeby nas potem sprzedać.
— Więc jesteście niewolnikami, biedacy! Jak się nazywa kraj, w którym mieszkaliście?
— Nie wiem, bo on nie ma nazwy. Rzeka nazywa się. Bahr el Abiad.
— Nie umiałbyś mi powiedzieć, jak nazywa się twój naród?
— Tak, nasi ludzie nazywają siebie Dongiol.