wzmogłoby tylko niebezpieczeństwo. Lepiej zostań tu i postaraj się o to, żeby tamci nie popełnili czegoś głupiego.
— Będę posłuszny, effendi, ale proszę cię, miej się bardzo na baczności i nie daj nam czekać na siebie zbyt długo.
Poczciwy chłopak obawiał się o mnie. Podał dalej mój rozkaz i wszyscy szeregiem oddalili się ze zdobytą bronią. Nie poszedłem oczywiście środkiem obozu, lecz cofnąłem się nieco i zwróciłem się na drugą stronę wadi, w przypuszczeniu, że między obozem a przeciwległą skałą znajdę wolne przejście. Tak było istotnie. Przedostałem się łatwo poza legowiska łowców i miałem jeszcze z pięćset kroków przed sobą, żeby się natknąć na onbaszę. Kiedy uszedłem już z cztery piąte drogi, odezwałem się w umówiony sposób, dając znać staremu kapralowi, że się zbliżam. Bałem się bowiem, żeby mnie nie wziął za nieprzyjaciela i nie narobił zgiełku. Usłyszawszy znak wiedział już, o co chodzi i wyszedł naprzeciw mnie.
Spotkawszy mię rzekł:
— To ty, effendi? To dobrze, że dałeś znak, gdyż bylibyśmy cię wrogo przyjęli. Jakże nam idzie? Czy możemy przystąpić do ataku?
Zapoznałem go z położeniem i wydałem mu stosowne polecenia, poczem podprowadziłem go razem z ludźmi w stronę obozu tak blizko, że odległość między nami a łowcami wynosiła najwyżej sto kroków. Rozstawiłem żołnierzy kołem w ten sposób, że kiedy pierwszy stał tuż przy ścianie skalnej, towarzysze jego tworzyli czwartą część koła. Podobnie chciałem ustawić także żołnierzy porucznika, a w ten sposób powstałoby półkole, odcinające zbójców od przeciwległej ściany wąwozu. Byłem pewny, że plan musi się powieść i wszyscy przeciwnicy wpadną w nasze ręce, jeżeli tylko będziemy postępowali ostrożnie. Dałem rozkaz strzelania do każdego, ktoby usiłował się przedrzeć.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/486
Ta strona została przepisana.