Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/488

Ta strona została przepisana.

— Tego nie uczynię, gdyż jestem chrześcijaninem i w ten sposób nie wolno mi przysięgać.
— Chrześcijaninem? O Allah! Czy to ty jesteś owym obcym effendim, który po drugiej stronie Bir Murat, sam jeden zwyciężył Malafa i jego towarzyszy?
— Tak, ja nim jestem.
— W takim razie wierzę ci. Zaczekaj, ja przyjdę, przyjdę.
Wewnątrz namiotu powstał ruch, słychać było tu i ówdzie jakieś szelesty, szmery, i ciche słowa; Marba budziła swoje towarzyszki.
Ponieważ mógł przypadkiem ktoś nadejść i mnie tutaj zobaczyć, rzekłem do Marby:
— Pozwól mi wejść do środka namiotu.
Powiedziawszy te słowa, wsunąłem się do wnętrza i usiadłem tuż przy drzwiach.
— Na Allaha, nie wchodź tu! — odrzekła Marba Żadnemu mężczyźnie nie wolno wejść do namiotu.
— W tym wypadku muszę postąpić wbrew wszystkim waszym przepisom. jeśli mnie bowiem znajdą i pochwycą, nie zdołam was ocalić.
— Masz słuszność, a ponieważ jesteś chrześcijaninem, możemy ci zaufać. Powiedz nam przedewszystkiem, czy naprawdę chcesz nas uwolnić?
— Naprawdę. Znalazłem ślad Ibn Asla i otoczyłem obóz żołnierzami. Teraz czekamy do świtu, na przebudzenie się śpiących.
— Czy mój ojciec was wysłał?
— Nie. Przybywamy z polecenia kedywa, który zakazał handlu niewolnikami. Ale ty nazwałaś mnie obcym effendi. Czy w twojej obecności mówiono co o mnie?
Zbliżyła się i usiadła przy mnie.
— Ci ludzie nic nie wiedzą, że ich podsłuchałam. Było to wczoraj. Kilku ludzi przybyło do obozu; jeden z nich był Turek, a drugi fakir. Obozowaliśmy pod lasem palmowym nad Bir Murat, a ja stałam oparta