Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/489

Ta strona została przepisana.

o palmę; wtem nadeszli oni, stanęli blizko mnie i zaczęli mówić o tobie.
— Cóż oni mówili?
— Mówili, że pewien człowiek, nazywający się reis effendina, wysłał do ciebie swego porucznika; nie wiem dlaczego, ale zauważyłam, że wszyscy się ciebie boją. Obaj przybysze opowiadali o tobie to i owo, ale same złe rzeczy.
— Więc uważasz mnie pewnie za złego człowieka?
— O nie, effendi, bo kiedy źli ludzie o kimś źle mówią, to to pewnie dobry człowiek, a jeżeli się go boją, to musi być jeszcze lepszy.
— Ale ja jestem chrześcijaninem. Czy wolno ci innowiercę nazywać dobrym?
— Czemu nie? Fessarowie nie są tak zatwardziałymi mahometanami, jak sądzisz. Już kilka razy byli u nas Frankowie chrześcijanie, a wszyscy byli bardzo mądrzy i dobrzy. Ci natomiast, którzy nas porwali, są mahometanami. I cóż ty na to powiesz?
— Chrześcijańska religia, nie pozwala na niewolnictwo. Chrześcijanin jest synem wiecznej cierpliwości, łagodności, uprzejmości i miłosierdzia. Was zresztą nietylko porwano, ale i bito.
Milczała, tylko lekkie zgrzytanie zębami, powiedziało mi, co się w duszy jej działo.
— Ukarzę za to Ben Kazawiego i jego towarzysza, — mówiłem dalej. — Oni nam z pewnością nie ujdą, a nawet Ibn Asl, dostanie się w nasze ręce.
— Jeżeli i tego łotra chcesz schwycić, musisz tutaj zaczekać, gdyż on został z kilku ludzi koło Bir Murat, żeby strzelić do ciebie z zasadzki.
— Słyszałem, że przybędzie tu dzisiaj, a wtedy go przyjmę.
— Ale miej się bardzo na baczności przed Libanem.
— Kto to jest Liban?
— Dawny żołnierz, który przez długi czas przebywał w Sudanie i nauczył się tam z łuku strzelać.