Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/49

Ta strona została przepisana.

— Nie płacz już dzisiaj; nic wam się nie stanie. Masz tutaj dziesięć piastrów i podziel się nimi z Diangeh. Dostanie jedzenie i nie będzie przywiązana do słupa.
Kiedy włożyłem mu w rękę pieniądze trysnęły mu z Oczu łzy radości. Chciał mówić, podziękować, usta mu drgały, lecz nie wydobył ani słowa ze siebie. Zrobił krok ku drugiej stronie ulicy — widocznie chciał przejść do siostry, żeby dać jej pieniądze, lecz namyślił się i mruknął:
— Nie, teraz nie, dopiero kiedy przejdzie nasz pan.
— Czemu?
— Bo wiedziałby, że nie sprzedała tyle i dostała pieniądze, jako bakszysz. Dary musimy mu oddawać i on ich wcale nie liczy.
— Więc przychodzi tu często, by zobaczyć jakie interesa robi Diangeh?
— Tak, przychodzi raz przed południem, a raz po południu po pieniądze. Ja je przed nim ukrywam i daję mu tylko ośm piastrów, a czasem dam także coś i Diangeh, gdy ma za mało. Resztę zakopuję. Kiedy będę miał już dość, wykupię siebie i Diangeh z niewoli, a potem pójdę z nią nad Bahr el Abiad do Dongiolów.
Była to bardzo poufna wiadomość; uważał mnie za człowieka, któremu można powierzyć tajemnicę i nie obawiać się zdrady z jego strony.
— Ileż już zaoszczędziłeś? — spytałem.
— Już prawie czterdzieści piastrów.
— A jak długo jesteś już u Abd el Baraka?
— O! wiele, wiele tygodni, a dni jeszcze więcej.
— Czy jest już rok?
— Tego nie wiem.
Chłopak nie umiał oznaczyć czasu, dlatego zapytałem go znowu:
— Ile razy widziałeś już wyruszenie pielgrzymów do Mekki?