Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/494

Ta strona została przepisana.

dopiero po wielu latach. Wy nie jesteście już ludźmi, lecz najgorszemi kreaturami jakie ziemia nosi. Dlatego to jest obowiązkiem każdego porządnego człowieka, tępić was za każdą cenę, a jeśli ktoś potrafi zdążać do tego celu podstępem, to nie na potępienie zasługuje, ale przeciwnie na najwyższą pochwałę.
— No, — zgrzytnął Ben Kazawi, — skoro porównujesz nas z dzikiemi zwierzętami, to drżyj teraz przed nami. Ukradłeś nam wprawdzie flinty, ale moi ludzie mają jeszcze noże i pistolety,
— Żadnego pożytku im ta broń nie przyniesie; nasze strzelby lepsze. Zresztą oni przecież śpią i jedno moje słowo sen ich w śmierć zamieni.
— Jeśli się poważysz w czyn zmienić to, co mówisz, Ibn Asl zemści się na tobie straszliwie.
— Ciekawym, w jaki sposób, bo to pewne, że jeśli tylko nadejdzie, sam wpadnie mi w ręce.
— Nawet, gdybyś jego pochwycił, zemsta cię nie minie, bo Ibn Asl ma za sobą wielu potężnych protektorów. Wspomnę ci tylko o mokkademie świętej Kadiriny i o muzabirze, którzy już dawno są twoimi wrogami. Oni są naszymi przyjaciółmi i krzywda nam wyrządzona będzie ich krzywdą.
— Wiem, że są moimi wrogami, a waszymi przyjaciółmi, i właśnie dlatego będę ich mierzył tą samą bronią, co was. I was i ich czeka teraz kara, bo i oni są już w moich rękach.
— Nie chwal się, bo twoje siły za małe, abyś miał odwagę podnieść pięść na mokkadema.
— A jednak to się już stało i wasi protektorowie leżą tam w górze na skale tak samo, jak wy, skrępowani.
— To jest... to jest...
— Prawda, zupełna prawda — wtrąciłem i opowiedziałem mu całą sprawę. Obaj czuli się głęboko dotknięci i zawstydzeni. Nie mieli powodu wątpić, że mówię prawdę. Przygnębiające wrażenie, jakie ta wiadomość na nich wywarła, pogłębiłem jeszcze, dodając: