Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/496

Ta strona została przepisana.

— Zatrzymaj się, zatrzymaj! Zostań. Zostań!
Był to głos Selima i odrazu wiedziałem, o co chodzi. Jeden z pojmanych uciekł, albo uciekli obydwaj. Ten zgiełk musiał zbudzić karawanę. Selim ryczał ze skały, jak lew:
— Effendi, effendi, uważaj! Mokkadema i muzabira już niema.
Byłem wściekły. Więc ja miałem uważać teraz, kiedy on tyle popsuł. Kto teraz zobaczy zbiegów w ciemności, jak ich ścigać i chwytać? Trzeba było wyrzec się wszelkiego pościgu i puścić ich wolno, natomiast wziąć się pospiesznie do łowców. Nakazałem dozorcy:
— Zostaniesz tu z Ben Kazawim i ręczysz mi za niego głową. Gdyby który ze zbiegów zeszedł tutaj, zastrzelisz go natychmiast.
Zwróciwszy się do brzydala, mówiłem dalej:
— Ciebie przeprowadzę teraz przez linię żołnierzy, otaczającą wasz obóz. Powiesz twoim ludziom, że jesteście osaczeni i że wydałem rozkaz zastrzelić każdego, ktoby spróbował przedostać się poza łańcuch żołnierzy. Donieś o tem twoim towarzyszom, a jeśli usłuchają tej przestrogi, być może, że okażę się dla was łaskawszym.
Rozwiązałem jego pęta, wziąłem za kołnierz i poprowadziłem przed sobą. Ben Nil poszedł ze mną. Przybywszy do naszych żołnierzy, wypuściłem z rąk zbója, a on umknął czemprędzej. Teraz trzeba było zaczekać na to, co postanowią łowcy niewolników. Zołnierzom kazałem czuwać, Ben Nilowi oddałem strzelbę, a sam udałem się ku obozowi.
Brzydal dowiedział się już przedtem odemnie, ile razy ich podsłuchiwałem. Jeśli miał choćby trochę rozsądku, powinien był wpaść na myśl, że i teraz może w ten sam sposób postąpię i powinien był wydać odpowiednie zarządzenia. Mimoto puściłem się naprzód tak daleko, że dostałem się do pierwszego namiotu. W jego pobliżu stali łowcy w zbitej, czarnej gromadzie i słuchali, co im brzydal mówił. Słyszałem tylko