Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/50

Ta strona została przepisana.

— Dwa razy.
— Więc już dwa lata jesteś u niego; zapamiętaj to sobie. Nie po raz ostatni mnie widzisz. Ja tu jeszcze często będę pił piwo a może dam ci dobrą radę, albo poproszę twego pana, ażeby was puścił na wolność.
Wróciłem na miejsce odprowadzony wzrokiem pełnym wdzięczności. Czy miałem mu powiedzieć prawdę, że właściwie jest już wolny, gdyż wicekról zniósł niewolnictwo? Nie, gdyż nie umiałby tego wyzyskać. A więc byli rodzeństwem! Wzruszyłem się. Co za miłość i przywiązanie! Wspierał ją, żeby nie musiał widzieć jej cierpień! Nie zapomniał o swoim kraju, narodzie i rodzicach; chciał do nich wrócić i oszczędzał pieniądze w tym celu. Dziwne, na jakim stopniu stawiają tych czarnych, ci co o nich piszą! Czy biały chłopiec w wieku tego murzynka mógłby lepiej czuć, myśleć i postępować? Pewnie że nie! Kto uważa murzyna za niezdolnego do rozwoju, kto mu odmawia lepszych odruchów serca, ten popełnia grzech wielki, nie tylko względem czarnej rasy, lecz względem całej ludzkości.
A ten Abd el Barak, czyli „sługa błogosławieństwa“! Jak ta nazwa nie harmonizowała z jego czynami! Chciałem właśnie zapytać się bliżej o niego, nie uszłoby to jednak ogólnej uwagi. Bądź co bądź postanowiłem silnie zająć się w jakikolwiek sposób temi dziećmi. Ja, obcy, mający pieniądze wystarczające zaledwie na powrót do kraju? W jaki sposób? A jednak, zdaje mi się, że przecież zdołam dla nich coś zrobić. Abd el Barak nie miał prawa uważać tych dzieci za swoją własność i kazać im pracować na swoją korzyść. Musi je wydać, choćbym miał pójść do gubernatora a nawet do ministeryum.
Nie było żadnej wątpliwości co do tego, do jakiego plemienia dzieci należały. Byli to Dongiole, a szczep ten należy do murzynów Dinka, nazywających się także Diangeh. Nazwa ta stała się w Kairze