ich przeszyć temi trzema kulami, on jednak broń mi odebrał, twierdząc, że lufa przy strzelaniu pęknie. Ustąpiłem, bo nie jest wykluczone, że strzelba popsuta, a w takim razie w rękach mogłaby mi pęknąć. O własne życie wprawdzie nie dbam — ciebie jednak nie chciałem pozbawiać mojego towarzystwa i opieki. Dałem za wygraną i ograniczyłem się do tego, że ci o ucieczce odrazu ze szczytu skały doniosłem.
— W którym kierunku pobiegli?
— Kto w takiej ciemności może rozpoznać kierunek? Uciekli, ale dokąd, to tylko Allah wie. Gdyby szejk nie był przeciął im więzów, siedzieliby jeszcze tam na górze pod nadzorem moich bystrych oczu, którym nic ujść nie zdoła. Cóż robić! Uciekli. Jestem teraz znowu do twojej dyspozycyi, więc powiedz mi, co mam czynić? Czy chcesz, żebym natychmiast zaatakował łowców?
— Nie, nie! Usiądź sobie gdzie na uboczu i całkiem się do niczego nie wtrącaj. To będzie jeszcze najlepsze. A gdzież jest twoja strzelba?
— Leży na górze.
— Dlaczego jej nie przyniosłeś?
— Nie przyniosłem jej, bo prawdopodobnie jest uszkodzona. Zresztą druzgocące wrażenie głosu mojego większe ci w walce z łowcami korzyści przyniesie, niż sto strzelb.
— Ja ci jednak mimoto najsurowiej nakazuję, ażebyś siedział cicho. Nie chcę ani słyszeć twego głosu ani widzieć tu ciebie dłużej. Idź na górę i siedź tam z dozorcami wielbłądów! Prawdopodobnie im nie przyniesiesz nieszczęścia.
Chciał się sprzeciwiać, lecz odszedłem i zostawiłem go samego. Przedewszystkiem uszczupliłem nasz oddział o trzech ludzi, których posłałem za Selimem. Obawiałem się mianowicie, aby zbiegowie nie wrócili i nie zabrali nam wielbłądów, bez których ucieczka nie mogłaby im się udać. Teraz dopiero znalazłem czas do pomówienia z porucznikiem. I jego także
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/500
Ta strona została przepisana.