Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/507

Ta strona została przepisana.

Wy transportujecie jeńców męskiego rodzaju zawsze w kajdanach, chociaż wiecie, że się wam na pustyni nie wymkną. Wzbogacicie swoją wiedzę, kiedy na sobie poczujecie, jak to przyjemnie dźwigać na nogach żelaza; cieszcie się, że wam darowałem życie, kajdan jednak żadną miarą nie unikniecie,
— Ludzie będą się wzbraniali je włożyć!
— To mi obojętne. Kto będzie się opierał, dostanie kulą w łeb.
— Effendi, zastanów się nad tem, że nie jesteśmy jeszcze pojmani i możemy się bronić.
— Spróbujcie tylko! Jeśli stawicie opór, nikt z was nie ujdzie z życiem.
— Więc muszę jeszcze raz przejść na drugą stronę, ażeby to towarzyszom przedstawić. Jeśli nie wrócę w przeciągu kwadransa, będzie to znakiem, że zamierzamy się bronić.
— A dla mnie będzie to znak, że szukacie śmierci. Gdy upłynie kwadrans, okulawię największych waszych krzykaczy, strzelając do każdego z nich w prawe kolana. Gdy zobaczycie, że celnie strzelam, nie wątpię, że się na kajdany zgodzicie.
Oddalił się z wahaniem; okulawianie strzałami zaniepokoiło go trochę. Kiedy przyszedł do swoich i powiedział im o co chodzi, podnieśli wrzask gniewu. Przybliżyłem się o parę kroków, ażeby zapamiętać sobie tych, którzy gwałtownością gestykulacyi dowodzili, że najbardziej się sprzeciwiają. Rozwinęła się dyskusya, której rezultatem było postanowienie, aby nie ulec bez walki. Widziałem, że przygotowali noże i opatrzyli swoje pistolety.
Tymczasem kwadrans minął. Przyłożyłem wtedy strzelbę do ramienia i wziąłem na cel największego krzykacza. Gdy wypaliłem, podskoczył w górę i padł na ziemię; zdruzgotałem mu kolano. Odpowiedzią na strzał, było wściekłe wycia, a jeden z łowców wystąpił naprzód i groził mi nożem. Strzelbę miałem znowu gotową do strzału i jemu więc posłałem kulę; padł