czysz we mnie Selima, zwycięzcę w wielu bitwach, promienny wzór wszystkich wojowników, przykład dla najwaleczniejszych ludów i szczepów!
Odpowiedzią na te słowa był śmiech kobiet, który się chórem zerwał.
— Śmiejecie się? — zawołał z oburzeniem. — Czy wiecie, że ja mogę ukarać was za to. Czy mam tym rozbójnikom zdjąć kajdany i puścić ich wolno, by powlekli was do niewoli, od której was ocaliłem? Oto ręce moje, którym zawdzięczacie wybawienie. Powinnyście je ściskać i całować, a wy zamiast tego, chcecie zaćmić blask sławy i pochodnię czci mojej. Zaśpiewajcie raczej pieśń o moich czynach i chwale bohaterskiej. A ty, effendi, powiedz tym córkom gadatliwości, kogo mają przed sobą, i nakaż im, aby postać moją otoczyły szacunkiem i poważaniem.
Kiedy się do mnie z tem wezwaniem zwrócił, zapytała mnie kobieta, która przedtem mówiła:
— Effendi, czy ten człowiek należy do twoich? Jak się to stało, że ty temu tchórzowi pozwoliłeś błądzić w swoim cieniu?
— To mój służący — odpowiedziałem.
— Jego sługa, przyjaciel i opiekun — poprawił mnie Selim.
— Co za cud — zawołała, — że widzę ciebie, effendi, razem z Selimem, którego za tchórzostwo z naszego szczepu wypędzono.
— Milcz, puzonie bluźnierstwa! Nie wypędzono mnie, lecz poszedłem pod naporem mego męstwa, by spełniać czyny bohaterskie, do czego nie miałem u was sposobności. Teraz wracam opromieniony stu słońcami zaszczytów, a we wsiach Fessarów postawią kiedyś pomniki, któreby imię moje przekazały potomności.
Odwrócił się i odszedł w postawie tak dumnej, jakby naprawdę był drugim Cydem lub Bajardem.
A zatem wypędzono go! Było mi żal, że te niewiasty w oczy mu to powiedziały, ale sam sobie musiał winę przypisać, bo niepotrzebnie krzyczał.