Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/514

Ta strona została przepisana.

Teraz należało przedewszystkiem puścić się w pogoń za mokkademem i muzabirem, a nikomu nie mogłem tego zadania powierzyć. Obecność moja była wprawdzie potrzebna także tu w obozie, lecz sądziłem, że mogę się zdać na porucznika. Kiedy mu powiedziałem o swoim zamiarze, wydłużyła mu się twarz i odpowiedział:
— Elfendi, przyznaję ci się otwarcie, iż wolałbym żebyś został. Prowadzić tak wielu jeńców, a przytem czuwać nad sześćdziesięciu kobietami, to na moje siły trochę za trudne.
— Przecież jeńcy zakuci, a kobiety posłuchają cię chętnie. Nic złego spotkać cię nie może.
— Trudno przewidzieć, co się stać może. Z jedną kobietą nieraz już kłopot wielki, a tutaj mamy ich całą kopę. Effendi, nie rób mi przykrości i nie obarczaj mnie tylu babami. Zresztą i tak nie wiem, jaką drogą mam je poprowadzić.
Oczywiście przez Bir Murat, dokąd zwrócili się także zbiegowie. Wiedzą oni, że Ibn Asl stamtąd nadejdzie, więc spieszą naprzeciw niego, gdyż tylko w ten sposób mogą uniknąć śmierci z pragnienia.
— Więc ty pojedziesz za nimi naprzód, a ja mam iść za tobą?
— Tak.
— Jeśli jednak nie spotkasz się z Ibn Aslem, a on natknie się na nas?
— To i cóż z tego? Czy nie masz dość żołnierzy ze sobą? Jemu towarzyszyć będzie najwyżej czterech do pięciu ludzi.
— Jego się wcale nie boję. W ostatecznym razie zrobię krótki proces i każę ich wszystkich wystrzelać, ale kobiety, kobiety, te mnie niepokoją.
— Nie pojmuję, dlaczego. Powsadzasz je do tachtirwanów i odjedziesz. Czego się niepokoisz. Jeńców każ poprzywiązywać do wielbłądów i dalej w drogę.
— Więc oni mają jechać?
— Oczywiście! Gdyby musieli iść piechotą, do-