pojechałem naprzód, a zobaczywszy obóz i sądząc, że mam przed sobą rozbójników, cofnąłem się czemprędzej i zsiadłem z wielbłąda, ażeby obserwować ich potajemnie. Tymczasem szczęśliwie natknąłem się na ciebie. Opowiem ci później co mię tutaj przywiodło; teraz chodźmy przedewszystkiem do obozu.
Na okrzyk reisa effendiny, wysunęli się z za skały żołnierze. Było ich może więcej niż czterdziestu, dobrze uzbrojonych, na smukłych wielbłądach. Na ich czele udaliśmy się teraz do obozu.
— Moi dotychczasowi podwładni, zobaczywszy swojego władcę, przywitali go głośnymi objawami radości.
Żołnierze zmięszali się z sobą, witali się i ściskali serdecznie i zaczęli sobie nawzajem opowiadać przygody, jakie przeżyli. Reis nie troszczył się z początku wcale o jeńców, ani o uwolnione kobiety. Musiałem z porucznikiem i starym onbaszą siąść obok niego, gdyż chciał przedewszystkiem dowiedzieć się o przebiegu całej sprawy. Zostawiłem opowiadanie porucznikowi i onbaszy, którzy tak się rozpływali w pochwałach dla mnie, że musiałem im wciąż przerywać.
Upłynęła prawie godzina, zanim opowiedzieli wszystko, gdyż żadnego, nawet najdrobniejszego szczegółu nie chcieli ominąć. Kiedy się reis już o wszystkiem dowiedział, uścisnął mi rękę i rzekł:
— Zdawało mi się, że cię znam, a tymczasem nie znałem cię wcale, effendi. Byłem pewny, że dam w tobie moim ludziom dobrego doradcę, ale nie spodziewałem się, żebyś był tak chytrym i przebiegłym dowódcą. Muszę przyznać, że to, co słyszę, przechodzi wszelkie moje oczekiwania. Myślałem, że będę musiał walczyć z rozbójnikami, a tu tymczasem bez walki wszystko zrobione.
— A zatem wiedziałeś, że zastaniesz ich tutaj?
Od kogo? — Wśród moich ludzi był zdrajca, członek Kadiriny, który.....
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/519
Ta strona została przepisana.