Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/52

Ta strona została przepisana.

w inny sposób, kupuje się niewolników. Radzę panu nie mieszać się do tej sprawy.
Niestety nie mogłem mu odmówić słuszności, źle mię to jednak dla niego usposobiło. Nie był on wprawdzie chrześcijaninem, lecz mahometaninem i jako taki pewnie nie wrogiem niewolnictwa. Znał on je od młodości jako prawnie istniejącą instytucyę, można go więc było usprawiedliwić. Na nowo byłbym się w zadumie pogrążył, gdyby nowe zjawisko nie zwróciło na się mojej uwagi. Oto na wylocie ulicy ukazał się był człowiek, którego niepodobna było nie zauważyć. Był w sile wieku, o wysokiej i szerokiej postaci. Na pierwszy rzut oka widać było, że musi posiadać wielką siłę fizyczną. Świadczył też o tem krój twarzy, silne rozwinięte szczęki, obrzękłe wargi, wystające kości policzkowe i szerokie kanciaste czoło. Twarz miała połysk ciemno-brązowy co było pewną oznaką, że w żyłach miał krew murzyńską. Miał jednak na nogach zielone pantofle a na głowie zielony turban. Miało to znaczyć, że był potomkiem proroka. Postać jego okrywał lśniąco biały kaftan, w obu rękach trzymał różance a z szyi zwisał na złotym sznurze futerał z hamailem czyli koranem pisanym w Mekce i kupionym podczas pielgrzymki. Wyprostowany wyszedł z bocznej ulicy i przystąpił do piwiarni. Jego postawa, mina i zachowanie się mówiło najwyraźniej: Oto jestem, kto mi dorówna? Wy w proch przedemną!
Człowiek ten wydał mi się w tej chwili wysoce wstrętnym. Miał on twarz, która, żeby się tak wyrazić, prosi się o wypoliczkowanie, na której widok aż ręka świerzbi, chociaż by się tego człowieka poraz pierwszy widziało i tem samem nie doznało od niego żadnej przykrości. Niedomyślałem się nawet w tej chwili, jak usprawiedliwioną była moja instynktowna niechęć, a tem mniej mogłem przypuszczać, że kilkakrotnie zderzymy się i to nader poważnie.
Kiedy przystąpił, podnieśli się z małymi wyjątkami wszyscy obecni i pochylili się nizko, przykładając