— Allah jest miłosierny, więc niech nim będzie i dla nich. Ty jesteś chrześcijaninem i chętnie zwracasz oczy w górę ku wiecznej łasce. Ja mam być przedewszystkiem sprawiedliwy i...
— Czekaj, co to? — przerwałem mu. — Tam na na górze leży jakiś człowiek!
Przy słowach „w górę ku wiecznej łasce“ podniósł reis effendina rękę ku niebu. Oko moje zwróciło się się mimowoli w tym kierunku i ujrzałem twarz wysuniętą poza krawędź skały. Kiedy spojrzałem w górę, znikła natychmiast.
— Człowiek? — zapytał. — Ktoby to mógł być? Może muzabir, albo mokkadem?
— Nie, ci dwaj nie zbliżą się tutaj. Ale na krótko przed twojem przybyciem widziałem na widnokręgu biały punkt, który wziąłem za błyszczącą kałużę soli. Może to był człowiek w białym burnusie?
— To spiesz na górę i przypatrz mu się! Niech z tobą idzie Ben Nil, bo rozumny i odważny i możesz zdać się na niego.
Zawołałem Ben Nila, wziąłem strzelbę i poszedłem, jak mogłem najprędzej na górę. Nie wątpiłem, że podsłuchiwacz zauważył, dokąd dążymy i że pewnie będzie umykał. Toteż posłałem Ben Nila po nasze hedżiny, ażeby w razie potrzeby urządzić za nim pościg. Przyszedłem na górę właśnie w chwili, kiedy nieznajomy wsiadł na wielbłąda i odjechał. Miał na sobie czysty biały burnus, a i wielbłąd jego był tej samej barwy. Chciałem strzelić do zwierzęcia, aby jeźdźca pochwycić, lecz moje oko znawcy wypłatało mi figla. Kiedy wzrok mój padł na wielbłąda, kiedy zobaczyłem jego kształty i ruchy, wpadłem w taki zachwyt, że zapomniałem o strzelaniu. To był hedżin! Dziesięć takich, jak mój, nie dorównałoby jego wartości. Stałem ze strzelbą gotową do strzału, a kiedy wreszcie zapanowałem nad podziwem, jeździec oddalił się już tak daleko, że kula nie mogła go dosięgnąć. Odwrócił się jeszcze i wywijał ku mnie szyderczo strzelbą.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/524
Ta strona została przepisana.