Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/53

Ta strona została przepisana.

ręce do serca, ust i czoła. Odpowiedział tylko ledwie dostrzegalnem skinieniem głowy, przeszedł między nimi i zniknął za wspomnianemi już tylnemi drzwiami. Przedtem jednak skinął na małego kelnera. Zauważyłem, że twarz chłopca przybrała wyraz trwogi, kiedy spojrzał na siostrę, stojącą po drugiej stronie; wezwana przyszła siostra do niego z pewnem wahaniem. Widziałem, jak drżała i miała łzy w oczach. Chłopak wziął ją za rękę i wyszedł temi samemi drzwiami.
Byłbyż to Abd el Barak? Z pewnością! Przybył zbadać zarobki dzieci. Jąłem nadsłuchiwać uważnie i wydało mi się, że jestem tam potrzebny. Nie zadałem sobie pytania, czy mam prawo lub poprostu obowiązek wmieszać się do tego w danym razie; było to we mnie jakby prawem natury, któremu nie mogłem się oprzeć.
Wtem doleciał mych uszu jakiś trwożliwy jęk. Zerwałem się i w jednej chwili stanąłem we drzwiach. Za niemi znajdowało się małe podwórko, na którem stał ów człowiek i trzymał w górze Diangeh za włosy. Nie miała odwagi objawić inaczej swojego bolu, jak tylko cichym, tłumionym z trudnością jękiem. Przed nim klęczał chłopak i wołał błagalnie:
— Puść ją, puść ją! Ja za nią zapłacę!
Drab trzymał mimoto dziewczynę za włosy, przyczem pytał jej brata, wykrzywiając twarz w szyderczym uśmiechu:
— A więc masz więcej pieniędzy, aniżeli mówiłęś? Domyślałem się tego! A jeżeli mi...
Zamilkł, gdyż zobaczył mnie szybko wchodzącego i nie puszczając z ręki biednego dziecka, huknął na mnie:
— Kto jesteś? Czego chcesz tutaj?
— Puść dziecko i to w tej chwili! — odpowiedziałem.
Wystawił zęby, jak zwierzę drapieżne, lecz nie zważałem na to, a kiedy nie usłuchał mego żądania, uderzyłem go pięścią w pierś tak, że palce mu się rozwarły i dziewczynka upadła na ziemię; nie śmiała