powstać ze strachu. On cofnął się o dwa kroki, skurczył się, zacisnął pięści i chciał się rzucić na mnie.
— Stój! — zawołałem. — Czy wolno potomkowi proroka poważyć się na bijatykę?
To podziałało natychmiast. Wyprostował się nagle i zobaczyłem twarz, ale jaką! Urągała wszelkim opisom. Krew z niej ustąpiła, a pierwotna jej barwa zmieniła się w brudno szarą. W otwartych ustach widać było dwa rzędy długich, żółtych zębów, oczy iskrzyły się, a oddech wydobywał się z gardła z głośnem charczeniem.
— Psie! — syknął na mnie. — Porwałeś się na szeryfa[1]. Czy znasz mnie?
— Nie — odparłem spokojnie, lecz nie spuszczałem zeń oka dla ostrożności.
— Jestem szeryf hadżi Abd el Barak, mokkadem świętej Kadiriny Seyida Abd el Kadera el Dżelani!
Aha! Więc to on był głową tutejszych członków tego świątobliwego stowarzyszenia, które zostało spadkobiercą majora, wałęsającego się teraz nocami, jako upiór. Jeśli taki naczelnik pochodzi od założyciela, nazywa się szejk albo szech, zwykle zaś mokkadem (strażnik). Stojący przede mną mokkadem przypuszczał, że mię zdruzgoce, wymieniając swoje nazwisko, lecz się zupełnie zawiódł. Jako chrześcijanin nie wiele sobie robiłem z mahometańskich godności, a ponadto nie mógł mi ten człowiek zaimponować pod względem moralnym. To też odpowiedziałem mu spokojnie:
— Wierzę, ale czemu nie postępujesz, jak syn proroka i godna głowa tak świątobliwego i słynnego stowarzyszenia?
— Co ty wiesz o mojem życiu i uczynkach? Czy nie widziałeś tam, jak wszyscy pochylili głowy przede mną? Padnij do mych nóg! Uderzyłeś mnie, otóż ja ci powiem, jaką pokutą możesz uzyskać moje przebaczenie!
- ↑ Arab wzniosły, tytuł potomka Muhammeda.