Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Ja nie klękam przed nikim: nie jestem muzułmaninem, lecz chrześcijaninem.
Po tych słowach zdawało się, że chce uróść w dwójnasób.
— Chrześcijanin, giaur, pies parszywy? — ryknął do mnie. — Mimoto poważyłeś się tknąć szeryfa Abd el Baraka. Lepiejby cię była matka udusiła przy porodzie, bo ja cię zakuję w łańcuchy i...
— Cicho! Nie chełp się! — przerwałem mu. — Wszelkie groźby z ust twoich budzą śmiech we mnie. Nie wmawiaj w siebie zbyt wiele! Nie jesteś niczem więcej ode mnie i nie masz żadnej władzy nade mną. Jeśli uczyniłem coś złego, to osądzi mnie mój konsul, ale tu nie zaszedł taki wypadek. Mój konsul nie pyta o to, czyś ty szeryf, hadżi i mokkadem. W obliczu jego prawa nie stoisz wyżej, niż pierwszy lepszy człowiek, co worki dźwiga lub czyści fajki.
— Psie! Psi synu i potomku psiego syna! Ty ośmielasz się mówić w ten sposób do mnie?
Na to przystąpiłem do niego, na odległość kilku cali i upomniałem go:
— Porzuć obelgi! Jeśli jeszcze raz powtórzysz to słowo, to cię tu powalę, a do sądu doniosę, że kupujesz niewolników, których wypożyczasz, jako kelnerów i stawiasz na rogach ulic, jako przekupki. Wtedy dowiedzą się ludzie o życiu człowieka, co katuje biedne dzieci, głodzi i wiąże je w kabłąk, jeśli przyniosą za mało pieniędzy.
Słowa te zatrwożyły go; cofnął się i rzekł:
— Kto ci to powiedział, kto to zdradził? To ten chłopak, ten szakal; nikt inny nie mógł tego uczynić. Biada mu, gdy wróci dziś wieczorem do domu!
— Nic mu nie zrobisz; o to ja się postaram!
— Ty postarasz się o to? Ty będziesz mi dyktował prawa, ty psie chrześcijański, którego oby Allah...
Nie dokończył. Ponieważ powtórzył obelżywe słowo, więc czułem święty obowiązek względem wszystkich chrześcijan, dać mu to, czem zagroziłem. Zamachnąłem