się i uderzyłem go pięścią w głowę tak silnie, że runął na wznak bez ruchu. Gospodarz, który stał we drzwiach i zasłyszał ostatnią część naszej rozmowy, przybiegł wielce przerażony i załamując ręce zawołał:
— O Allah, Allah! Ty go zamordowałeś!
— Nie; on tylko ogłuszony i wkrótce przyjdzie do siebie. Zabierz go gdzieś, aby nie było świadków jego upokorzenia.
— Uczynię to, lecz ty, panie, uciekaj natychmiast, bo rozgniewani wierni zadepcą cię na śmierć nogami.
— Nie obawiam się, ale gdy się wszyscy dowiedzą, co się stało, przepadnie sława tej gospody. Oddalę się zatem ze względu na ciebie.
— Uczyń to, uczyń, ale czemprędzej! Nie wracaj koło gości, lecz przez dziedziniec, a potem przez małą bramkę. Tam dostaniesz się do ogrodu zapadłego domu, a potem przez zwaliska na drugą ulicę. Tylko czemprędzej, czemprędzej.
Ujął nieprzytomnego pod ramię i powlókł go, nie zważając już na mnie. Ja natomiast wziąłem chłopca prawą, dziewczynę lewą ręką i rzekłem:
— Chodźcie ze mną! Wasz pan nie będzie was już dręczył.
Na to wyrwał się chłopiec, pobiegł do kąta, w którym wznosiła się kupka ziemi i skorup, rozkopał ją, wyjął ukryte tam pieniądze i był gotów, aby pójść ze mną. Poszedłem drogą wskazaną mi przez gospodarza. Byłbym wolał powrócić do mego tureckiego przyjaciela, lecz lepiej było tego nie czynić. Co byłoby się stało ze mną, gdyby się to wydarzyło przed dwudziestu a nawet dziesięciu laty? Gospodarz zawołałby był wszystkich gości i zlynchowanoby mnie na miejscu. Teraz rozumiał już, że w jego własnym interesie leży, aby takich scen unikać.
Nie dbałem o to, co potem będzie. Postąpiłem, jak chwila nakazywała i moje poczucie sprawiedliwości. Skutki musiałem oczywiście wziąć na siebie, lecz nie obawiałem się ich zbytnio.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/56
Ta strona została przepisana.