Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Wszedłem do wskazanego ogrodu i ujrzałem przed sobą szczątki zwalonego domu. Przelazłszy przez nie, dostaliśmy się na wązką, mało ożywioną ulicę, równoległą do tej, przy której znajdowała się piwiarnia. Nie trudno mi więc było dostać się do domu Turka. Przyszedłszy do bramy, zapukałem. Odźwierny otworzył mi. W twarzy jego dostrzegłem zdziwienie, że nie wróciłem z panem, lecz w towarzystwie murzyniąt. Rychło jednak położyłem kres jego ciekawości, pytając:
— Selimie, czy znasz piwiarnię, w której pija zwykle Murad Nassyr?
— Bardzo dobrze, efiendi — odpowiedział.
— Prawdopodobnie siedzi tam jeszcze i nie wie, gdzie ja się znajduję. Idź czemprędzej do niego i powiedz mu, że jestem tutaj. Ale uczyń to tak, żeby nikt tego nie zauważył. Najlepiej będzie, gdy skiniesz na niego zdaleka.
— Słusznie, bardzo słusznie! — rzekł, wykonując ukłon takiem przeginaniem głowy, jakie można widzieć tylko u manekina. Następnie udałem się z Diangeh i jej bratem do przeznaczonych dla mnie pokoi.
Dzieci szły obok mnie w milczeniu i teraz dopiero rozgadały się, zarzucając mnie tysiącem pytań. Nie mogłem im odpowiedzieć na wszystkie, lecz poznałem z pytań, jakie dobre serce i zdrowe pojęcia miały te dzieci. Nie upłynęło jeszcze pół godziny, kiedy drzwi się otwarły i wszedł Murad Nassyr. Na widok niespodziewanych lokatorów spytał zdziwiony:
— Co to ma znaczyć? Te murzynki tutaj? Przyszły tu z panem? Dlaczego poszedłeś pan do domu beze mnie? Wybiegłeś pan tak szybko przez te drzwi i nie wróciłeś. Dlaczego?
— A więc pan nie wiesz, co zaszło za temi drzwiami?
— Nic nie wiem. Słychać było tylko głosy nieco donioślejsze, niż zwykle. Chciałem pobiedz za panem, lecz widząc we drzwiach gospodarza, pomyślałem, że nie pozwoli panu uczynić nic złego. Czekałem więc