Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/58

Ta strona została przepisana.

dopóki Selim nie nadszedł i nie skinął na mnie. Ale teraz dowiem się chyba, co się stało?
— Usiądź pan przy mnie i słuchaj spokojnie!
Opowiedziałem mu przebieg wypadku tak obszernie, jak uważałem za konieczne. Napełniło go to takiem przerażeniem, że popadł w zupełne milczenie i wysłuchał mego opowiadania do końca, nie rzekłszy ani słowa. Za to kiedy skończyłem, wybuchnął tem obfitszemi w słowa skargami. Ponieważ posługiwał się przytem językiem tureckim, nie rozumiały dzieci, co mówił. Przysłuchiwałem mu się spokojnie, zniosłem pełną trwogi nawałę słów i zapytałem na końcu:
— Ależ, panie, czy pan boisz się tak bardzo tego Abd el Baraka? Mojem zdaniem nie może on panu ani trochę zaszkodzić!
— Nie? — spytał zdumiony. — Przełożony takiego bractwa, takiego potężnego związku.
— Co pana obchodzi ten związek. Czy jesteś pan jego członkiem?
— Nie, ale czy nie zauważyłeś pan, z jakim szacunkiem zachowywano się wobec niego? On ma wpływy, które mogą być dla nas bardzo niebezpieczne.
— Uniżoność okazywana mu przez drugich, nic mnie nie obchodzi. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest to, jak ja z nim postąpiłem, a nikt chyba nie powie, żeby w tem było wiele dla Abd el Baraka szacunku. Pan mu nic nie uczyniłeś, więc nie masz się czego obawiać. Mnieby to mogło trwożyć, ponieważ jednak nie niepokoję się tem ani trochę, więc pan tembardziej nie masz powodu do obaw.
— Ależ pan jesteś moim gościem, mieszkasz u mnie i dlatego odpowiadam za wszystko, co pan uczynisz.
— Temu łatwo zapobiedz; poszukam sobie innego mieszkania.
Powstałem i udałem, że chcę się oddalić. To sprzeciwiało się jego planom, więc zerwał się równie szybko, pochwycił mnie za rękę i zapytał:
— Pan chyba nie odchodzisz? Zostań pan, zostań!