Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— Czy to się stać musi w każdym razie?
— Bezwarunkowo.
— W takim razie muszę to wziąć na siebie.
Wyszedł. Byłem pewien, że tu chodzi o tak zwaną kolistą łysinę, lecz chciałem rozmyślnie, żeby spełniono moje żądanie. Nassyr musiał się przekonać, że u mnie trudno coś wytargować. Po pewnym czasie powrócił i rzekł:
— Panie, udało mi się! Latafa przystaje na twoje życzenie. Nie mogę cię wprawdzie przyjąć u niej, ani też nie wolno jej przestąpić izby, w której mieszka mężczyzna, lecz spotkacie się w pokoju neutralnym, to jest takim, w którym nikt nie mieszka. Gdy się przysposobi, da nam znać.
Teraz wrócił Selim z hotelu z mojemi rzeczami. Wszedł z wielkim pośpiechem tak, że zapomniał o ukłonie, tylko mi powiedział:
— Panie, zbliża się wielkie nieszczęście. Szukają cię dwaj żołnierze policyjni.
— Mnie? Czy szukają mnie tutaj?
— Tak. Przybyli pod dom równocześnie ze mną.
— Skąd może mnie znać policya. Czy wymienili ci jakie nazwisko?
— Nie, pytali o człowieka, który wszedł tu z dwojgiem czarnych dzieci.
— A zatem mnie mają na myśli. Czy powiedziałeś im, że tutaj jestem?
— Tak.
— Głupcze! — krzyknął nań pan. — Tego nie powinieneś był mówić. To było w najwyższym stopniu głupie z twojej strony.
— Selim zgiął plecy tak, że utworzyły z nogami kąt prosty i rzekł głosem przygnębionym:
— Słusznie, całkiem słusznie!
— Nie karć go pan — mitygowałem Turka. — Widziano mnie w każdym razie i policyanci wiedzą, że się tutaj znajduję. Zaprzeczaniem pogorszyłby pan tylko mą sprawę. Ci dwaj panowie chcą pewnie ze mną mówić.