Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Na to zerwałem się i krzyknąłem:

— Precz, bezwstydniku! Jak śmiesz obcego effendiego dotykać swoją brudną nogą?
— Pilnuj języka! Nazwałeś mnie bezwstydnikiem! Czy wiesz, kim jestem?
— Sabtieh czyli nizki urzędnik policyjny, z którym jako obcy nie mam nic do gadania. Jeśli sobie ktoś życzy czegoś ode mnie, niechaj zwróci się do mojego konsula, a on przyśle mi swojego kawasa.
— Tak uczynimy, lecz pierwej musimy zbadać tę sprawę.
— Nie mam nic przeciw temu, jeśli się to stanie w sposób właściwy. Wy weszliście tu jak do stajni. Czy nie wiecie, co to jest pozdrowienie?
— Więc sądzisz, że musimy nawet zbrodniarza uprzejmie pozdrawiać? — spytał szyderczo.
— Zbrodniarza! Kogo masz na myśli? Czy może jednego z nas?
— Ciebie!
— Mnie? Czy dowiedziono mi jakiego występku lub zbrodni? Oskarżę was przez konsula przed waszym przełożonym. Żaden kadi, żaden sędzia nie śmie nazwać człowieka zbrodniarzem przed zapadnięciem wyroku. Wy jesteście tylko nizkimi policyantami, a ja wysoce cenionym effendim. Odmówiliście nam nawet zwykłego pozdrowienia. Ja was nauczę uprzejmości, choćbym się miał zwrócić wprost do kedywa. Dopóki nie okażecie większego uszanowania, nie mamy z wami nic do czynienia. Opuśćcie zatem to mieszkanie i wróćcie dopiero wtedy, gdy pojmiecie, co to znaczy kopać Europejczyka.
Otworzyłem drzwi, a oni spojrzeli wzajem na siebie i nie usłuchali wezwania.
— Za drzwi!
Słowa te wypowiedziałem w taki sposób, że Murad Nassyr zerwał się przerażony z miejsca. Policyanci przerazili się również i wysunęli się za drzwi, które za nimi zamknąłem.