Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Baraka, słynnego przełożonego bractwa Świętej Abd el Kader el Dżelani.
— I on wam kazał, abyście mu je przyprowadzili? Czy to wasz przełożony?
— Nie.
— Więc nie macie prawa przyjmować rozkazów od niego.
— Ostrzegamy cię, effendi! Jesteś obcym i nie znasz ustaw naszego kraju.
— Znam je widocznie lepiej od was.
— Ty porwałeś się na Abd el Baraka.
— Zupełnie tak, jak ty na mnie, tylko z tą różnicą, że trąciłeś mnie nogą, chociaż nic nie zrobiłem ci złego, a ja powaliłem Abd el Baraka, ponieważ obraził mnie mimo upomnienia.
— Ale jakie masz prawo do tych dwojga dzieci?
— Takie samo, jak Abd el Barak. Wynająłem je do służby u siebie.
— Ależ to jego służący!
— Już nie, skoro postanowiły zostać u mnie od tej chwili.
— To niemożliwe, gdyż on ich nie oddalił. Tu musi być zachowany termin wymowy.
— Aha! Zaczyna aż tak sprytnie! No, nic mu to nie pomoże. Czy dzieci godziły się do niego na służbę?
— Tego nie wiemy.
— A czy może oddał mu je ich ojciec?
— I tego nie możemy powiedzieć.
— Więc niechaj udowodni, że ma prawo żądać ich ode mnie. Jako służbodawca musi mieć na to dowody. Może posiada pisemną umowę, albo świadków, którzy to wykażą?
— Tego nie potrzeba. Oni mieszkali i służyli u niego, więc należą do niego.
— A teraz służą i mieszkają u mnie, więc należą do mnie.
— My jednak mamy rozkaz zabrać je, w razie potrzeby nawet przemocą i odprowadzić do ich pana.