Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— Czy otrzymaliście ten rozkaz od przełożonego?
— Nie. Działamy z polecenia Abd el Baraka.
— Niema na mnie żadnego doniesienia?
— Jeszcze nie, lecz Abd el Barak poda je bezwarunkowo, jeśli nie wydasz mu dzieci.
— Ładnie! Zaczekajcie więc, dopóki tego nie uczyni. Potem niech sędzia wyda wyrok, do kogo dzieci należą. A skąd wiecie, że się tutaj znajduję?
— Widziałem cię wchodzącego z dziećmi w tę ulicę. Prowadziłeś je za ręce i to zwróciło moją uwagę. Potem przechodziłem obok piwiarni, kiedy Abd el Barak z niej wychodził. Przywołał mnie do siebie, by mi dać polecenie, a ja dobrałem sobie do wykonania drugiego towarzysza.
— Teraz jest mi już wszystko całkiem jasne i przedłożę ci ważne pytanie. Czy znasz ustawy tego kraju?
— Oczywiście, że je znam.
— Czy niewolnictwo jest dozwolone?
— Nie.
— Czy wiesz, z jakich okolic pochodzą te dzieci?
— Abd el Barak powiedział mi, że pochodzą z Dongiolów.
— To prawda, lecz nie urodziły się tu w Egipcie, tylko w ojczyźnie tego szczepu. Porwano je mniej więcej przed dwu laty, kiedy niewolnictwo było już dawno zakazane, a Abd el Barak je kupił. Nie są to jego służący, lecz on zrobił z nich niewolników i wynajmował je drugim. Cały zarobek chował do kieszeni a dzieci dostawały kije zamiast jedzenia, ilekroć przyniosły mu mniej pieniędzy. Tak sprawa stoi. Jeśli Abd el Barak chce mieć dzieci, to niech rozpocznie ze mną proces i zwróci się do władzy. Nie będzie to zbyt chwalebnem dla przełożonego takiego pobożnego bractwa, gdy mu się udowodni, że trzyma niewolników i że wiąże ich w kabłąk, jeśli mu przyniosą za mały zarobek. Wy natomiast jesteście stróżami prawa i nie powinniście walać sobie rąk tem, że się oddajecie na usługi handlarzowi niewolników.