Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Tym razem nie dałem się Nassyrowi skrzywdzić, nalewałem sobie szybko filiżankę za filiżanką i byłem z dwiema flaszkami tak prędko gotów, jak Turek.
Zaczął on teraz myśleć nad dzisiejszem ukazaniem, albo raczej nieukazaniem się ducha, gdyż był pewien, że odstraszy go obecność niewiernego. Zapytany przezeń o zdanie, oświadczyłem:
— Ja także myślę, że duch nie przyjdzie, ponieważ się mnie obawia.
— Obawia? Nie! Duch nie doznaje trwogi. On nie przyjdzie, gdyż, jako chrześcijanin, uchodzisz pan za nieczystego.
— W takim razie radzę mu zupełnie poważnie, aby się mną nie kalał, gdyż zanieczyściłbym tak jego pamięć, że imię jego stałoby się pośmiewiskiem wszystkich muzułmanów i odeszłaby go ochota do nocnych wędrówek.
— Pan, zdaje się, rzeczywiście się nie boi.
— Nie. Nie bałem się go już wtedy, kiedym go poraz pierwszy zobaczył.
— Jakto? Czyż go więc pan już widział?
— Tak mi się przynajmniej zdaje. Albo on albo jego starszy strach ukazał mi się już raz w Kahirze.
— Allah! A kiedy?
— O tem potem. I takby mi pan zresztą nie uwierzył.
— Natychmiast uwierzę. Mnie także się ukazywał, czemużby inni nie mogli go także widzieć?

— Inni także, lecz nie ja, który jestem niewiernym. Pan przecież przypuszcza, że będzie się trzymał zdala ode mnie. Ja nie jestem niewiernym i żaden chrześcijanin nie jest giaurem, gdyż nasz bóg jest tym samym bogiem, którego wy nazywacie Allahem. My nawet gorliwiej wierzymy, niż wy, gdyż modlimy się do Iza ben Maryam[1], którego wy czcicie tylko jako proroka, a my jako Syna Bożego. Jeżeli jednak mó-

  1. Jezus, syn Maryi.