Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/75

Ta strona została przepisana.

wyszedłem cicho na podwórze, ażeby nocne światło zobaczyć. Księżyc nie świecił, ale gwiazdy błyszczały tak jasno, że na dziesięć kroków widać było wcale dobrze.
Bramą nie wchodził strach do domu, bo zamknięta była ryglami i Selim tam spoczywał. Byłem pewien, że ten hultaj rozmyślnie wybrał sobie tam legowisko, gdzie się widmo nie pokazywało. Duch przechodził bezwarunkowo przez mur ogrodowy, w którym znajdowały się wspomniane wyłomy. Tam należało czekać na jego przyjście. Mimoto wolałem nie zajmować stanowiska w ogrodzie, gdyż duch był już może za murem, mógł mnie zobaczyć i wyrzec się dzisiejszej wędrówki. Poszedłem więc do sieni, by zobaczyć Selima. Nie było go jeszcze na miejscu, lecz schodził właśnie ze schodów z małą lampką w ręce, która matowe blaski rzucała na otoczenie. Zdumiałem się, kiedym zobaczył, w jaki sposób ten bohater przed duchem się zabezpieczył. Z obu ramion zwisały mu strzelby, przy lewym boku wlókł się potężny pałasz, a długa, biała jego szata przepasana była teraz chustą, z za której wyzierały głownie kilku pistoletów i noży. W lewej ręce niósł lampę, a w prawej potężny kawał drzewa, mającego zastąpić pałkę. Na mój widok drgnął ze strachu tak, że lampa byłaby mu upadła na ziemię, gdybym jej był nie pochwycił i nie przytrzymał.
— Daj mi spokój, daj mi spokój, zły duchu, szatanie! — zawołał, a maczuga wypadła mu z ręki.
— Nie krzyczże tak, Selimie! — odpowiedziałem. — Zdaje mi się, że mnie za ducha bierzerz.
To mówiąc, podniosłem lampę ku swojej twarzy. Kiedy mię poznał, całą piersią odetchnął i rzekł z wielką ulgą:
— Chwała bogu, że to ty jesteś, effendi, bo gdyby to był duch, zabiłbym go na miejscu.
— Prawdopodobnie pałką, którą rzuciłeś.
— Tak. Wypadła mi przy zamachu. Czy mój pan poszedł już spać?
— Tak.