Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/77

Ta strona została przepisana.

trzecia. Byłyżby to aż trzy strachy? W takim razie położenie moje nie byłoby całkiem bezpieczne.
Pierwsza postać zwróciła się na lewo ode mnie, ku pokojom Turka. Zanim odeszła, podniosła w górę rękę na znak dla tamtych dwu, które natychmiast wszczęły hałas, podobny do wycia i świstu wichru, Usta nie mogły tego dokonać; zapewne duchy rozporządzały jakimiś nieznanymi mi instrumentami. To, co ci dwaj teraz robili, było dla mnie rzeczą uboczną; musiałem zwrócić uwagę na pierwszego, który znajdował się w tyle przy drzwiach ostatnich. Prawdopodobnie odsuwał teraz rygiel w sposób, którego się domyślałem, ażeby wejść do pokoju. Stamtąd chciał przejść przez dalsze pokoje Turka, a nakoniec musiał się znaleźć w mojem mieszkaniu. Powinien mnie tam znaleźć w łożu. To też wstałem i poszedłem szybko do oświetlonego pokoju, zaryglowując drzwi za sobą. Położyłem się na poduszkach i przykryłem się kocem tak, że twarz była wolna. Murzynięta spały jeszcze mocno. Sznury wziąłem pod kołdrę.
Niedługo już czekałem; nadeszła chwila decydująca. Usłyszałem szmer pod drzwiami, wiodącemi do Murada, otworzono je i duch wszedł do środka. Odwrócił się najpierw i przy jasnem świetle ujrzałem w jego ręku jakiś cienki śpiczasty przedmiot, który wetknął we wspomniane dziurki, ażeby zasunąć rygiel z tamtej strony. Musiał być bardzo pewnym siebie, skoro nie uważał za odpowiednie rozejrzeć się najpierw po mojem mieszkaniu. Przymknąłem powieki tak, żeby się wydawało, że śpię twardo, mimoto jednak wszystko dobrze widziałem. Oddechałem przytem spokojnie, starając się, żeby pierś moja podnosiła się lekko, ale widocznie.
Do głębi duszy wstydziłem się za Murada i nawet gniewałem się na niego. Ten duch nie wyglądał wcale jak zwykły upiór. Ubrany był w długi biały burnus z kapturem, nasuniętym ną głowę, a twarz miał przysłoniętą jasną hustą z otworami na oczy. Toż to nie