Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/86

Ta strona została przepisana.

bohaterów i żyć będą w pieśniach zwycięzców i zdobywców.
Po tych słowach wyszedł Selim z mojego pokoju z taką wielką pompą, na jakąby się nie zdobył bohater teatralny, znikający za kulisami wśród frenetycznych oklasków publiczności. Abd el Barak odprowadził go wzrokiem, nie wróżącym nic dobrego. Nie wiele jednak na to zwracałem uwagi, gdyż trzeba się było zająć drugim strachem, który znaku życia nie dawał. Czyżbym go zabił? Zaniepokoiłem się trochę. Zbadałem jego czaszkę; była spuchnięta, ale nie rozbita, a serce biło wyraźnie i równo. Czyżby ten człowiek udawał, by przynajmniej na razie uniknąć upokorzenia? Ująłem go za gardło i ścisnąłem. W tej chwili otworzył szeroko oczy i w obawie, żebym go nie zadusił, zawołał chrapliwie:
— Na pomoc, na pomoc, o Boże, na pomoc! Duszę się, umieram!
Odjąłem rękę od jego szyi i zagroziłem:
— Kto udaje umarłego, niech umiera! Trzymaj oczy otwarte, jeśli nie chcesz, żebym ci je zamknął na zawsze! Upiory nie zasługują na miłosierdzie.
Czarne rodzeństwo obudziło się tymczasem. Siedziały dzieciny skurczone w kącie i patrzyły szeroko rozwartemi oczyma na zatrważającą je scenę. Kilka moich słów wystarczyło jednak, by je uspokoić zupełnie.
Teraz dopiero mogłem Abd el Barakowi wyjąć z ust knebel. O ile dotychczas obawiałem się, że może być dla mnie niebezpieczny z powodu sceny w piwiarni, to teraz zniknęły wszelkie powody do obaw. Miałem tego człowieka w ręku i byłem pewien, że nie będzie knuł przeciwko mnie nic złego, przynajmniej otwarcie. O tem, że zyskałem w nim skrytego wroga, nie wątpiłem ani na chwilę. Selim, którego posłałem po Murada Nasyra, ukazał się teraz we drzwiach i oświadczył, że pan jego chce wpierw ze mną pomówić, zanim duchy zobaczy.